- I co teraz? - spytałam patrząc w dół.
Mikey przyciągnął mnie tu prawie siłą. Widok na niebo był prześliczny, pustynię widać było tylko około dwadzieścia metrów wprzód. Resztę pochłaniały ciemności, które zlewały się z niebem. Wyglądało to tak, jakbyśmy znajdowali się na jakiejś wyspie z każdej strony oblanej czarną, niekończącą się wodą. Tutaj, w Meksyku noce przychodziły dość szybko, jednak były krótkie. Odwróciłam się do Mikeya, który asekurował mnie trzymając moją rękę.
- Szkoda by było gdybyś spadła. - wyjaśnił, kiedy spojrzałam na niego pytająco. Uśmiechnęłam się lekko. Meksykańskie noce były bardzo ciepłe, więc spódniczka i top wystarczały.
- Podejrzewam, że by bolało. - powiedziałam jeszcze raz zerkając w przepaść. Nawet na dole było bardzo ciemno. Poszczególne tylko skrawki ziemi były oświetlone przez żarówki w oknach. Klimat jaki panował na dachu akademika był nie do opisania i nic nie było by w stanie zmącić spokoju, który ogarniał to miejsce.
- Co teraz? - spytałam ponownie.
- Poczekaj chwilę i obiecaj, że nie będziesz robić nic głupiego. - powiedział ściągając mnie z niskiego murku po którym przez ostatnie parę minut beztrosko chodziłam. - Obiecujesz?
- Tak, ale gdzie idziesz? - spytałam siadając na ziemi.
- Nie pytaj, po prostu zaczekaj tu na mnie. Za trzy minuty będę z powrotem. - oznajmił, po czym wycofał się i zniknął za drzwiami klatki schodowej.
Położyłam się na ziemi i patrzyłam w niebo. Nie liczyło się nic, tylko ja i gwiazdy, które na czarnej płachcie wyglądały jak drobniutki brokat, który ktoś przez przypadek wysypał. Leżałam tak z rękami pod głową i myślałam o wydarzeniach z ostatnich kilku dni. Nie było mi brak ojca, nie byłam do niego zbytnio przywiązana. Brat ... co do Richa miałam mieszane uczucia. Z jednej strony był jedyną osobą, która po śmierci matki się mną zainteresowała, z drugiej jednak ... chciał mnie zabić. Nie byłam pewna komu w tej chwili mogę ufać, każdy mógł mieć wobec mnie złe zamiary. Skoro mój własny, rodzony brat celował do mnie z pistoletu, to czemu niby obcy ludzie nie chcieli robić tego samego. Jednak Richowi zaufałam, zaufałam też Stevie i Caroline, ufałam Amber, pomimo, że jej nawet nie znałam, i były jeszcze Elizabeth i Kate. I był Mikey ... I niby kiedy mama umarła jej ostatnimi słowami było "ufaj nikomu", cokolwiek chciała mi przez to przekazać, jedno było pewne - miałam polegać tylko i wyłącznie na sobie. Ale co jeśli ja tak nie potrafiłam? Musiałam mieć czyjeś wsparcie, wsparcie kogoś, kto w trudnych momentach mnie wesprze i stanie po mojej stronie.
Usłyszałam, że drzwi od klatki schodowej się otwierają, więc oparłam się na łokciach i uniosłam głowę kierując ją w stronę wejścia. Mikey rzucił w moją stronę plecak i podszedł do mnie klękając obok.
- Na razie zajmijmy się tym. - powiedział wyciągając z plecaka butelkę różowego, półwytrawnego wina i dwa kieliszki. Plecak odłożył na bok. - Nie wiedziałem jakie i czy w ogóle palisz, więc wziąłem czerwone Malboro i Forwardy. Tylko takie były u mnie w pokoju. Ja osobiście wolę te pierwsze. - powiedział wyciągając dwie paczki papierosów i zapalniczkę.
- Jest mi to z grubsza obojętne, ale jeśli wolisz Malboro, to otwórzmy Malboro. - powiedziałam biorąc paczkę do ręki i odwinęłam folię. Wyjęłam jednego papierosa i sięgnęłam po zapalniczkę po czym podałam opakowanie Mikeyowi. Włożyłam papierosa między wargi, odpaliłam zapalniczkę i pociągnęłam. Poczułam jak dym wypełnił moje płuca. Odchyliłam głowę i patrząc na gwiazdy wypuściłam z siebie siwy obłok. Mikey odpalił fajkę i zabrał się za otwieranie wina. Nawet szybko mu to poszło. Podał mi kieliszek wypełniony do połowy różowym płynem, stuknęliśmy się. Upiłam łyka trunku. Co jak co, ale wino zawsze mi jakoś wyjątkowo smakowało. Spojrzałam na niego wyczekująco.
- To jak? - spytałam spoglądając znacząco na plecak. - Dowiem się co tam schowałeś?
*****
Myślałam, że umrę ze śmiechu. To prawda, dwa kieliszki wypitego wina zrobiły swoje, ale to co teraz miałam przed oczami sprawiało, że traciłam oddech.
- Błagam! - krzyknęłam. - Nie mogłeś sobie darować? Popłakałam się, a obiecałam sobie, że nie będę już dzisiaj ryczeć! - leżałam na ziemi i wiłam się ze śmiechu.
Mikey wił się przede mną w przeróżnych pozach i co chwila chodził na klatkę schodową, aby przebrać się w następną sukienkę. Kiedy wyszedł w ubraniach, które miałam na sobie poprzedniego wieczora nie mogłam już wytrzymać.
- Długo jeszcze? - wypaliłam w chwili, kiedy byłam bliska duszeniu się.
- Dopóki tego nie powiesz. - odparł tajemniczo.
- Czego? - nie bardzo wiedziałam o co mu chodzi, jednak nawet ten moment nie mógł być poważny. Blondyn stał przede mną z wypchanym biustem, w rajstopach i spódnicy. Z pełnym makijażem i grzywką zaczesaną na bok. Chyba nikt w takiej chwili nie mógłby zachować powagi.
- Tego, że mam urok osobisty. - powiedział z miną obrażonej księżniczki.
- Oh, mój drogi, swym urokiem osobistym przewyższasz wszystko i wszystkich. - powiedziałam z udawanym zachwytem. Coś w głębi duszy mówiło mi, że i bez tego przebierania się potrafiłabym mu to powiedzieć.
- I o to chodziło. - chyba był usatysfakcjonowany, bo w podskokach wrócił na klatkę schodową, a ja w spokoju mogłam otrzeć łzy, które spływały po moich policzkach kaskadami. Po dziesięciu minutach Mikey wrócił do mnie w swoich ubraniach i bez makijażu. Zdecydowanie wolałam go w tym wydaniu ... Wzięłam kolejny łyk wina i spojrzałam na księżyc.
- Stąd wygląda naprawdę niesamowicie. - powiedział nagle Mikey. Musiał zauważyć, że widoki naprawdę mi się podobają. Srebrna kula na tle niesamowitej czerni otoczona milionem gwiazd.
- Tak, to prawda. - zaśmiałam się.
- Coś nie tak? - spytał zdezorientowany.
- Nie, tylko jakie to zabawne, że nie potrafimy zapomnieć różnych rzeczy, których tak naprawdę chcemy się pozbyć z naszej pamięci, a tak wielu nawet nie zapamiętujemy. Na przykład wczorajsza noc ...
- Alice, ja ci coś muszę powiedzieć ... - zaczął Mikey, jednak piski, które dochodziły z dołu brutalnie mu przerwały. Podbiegłam do krawędzi dachu i spojrzałam na ziemię siedem białych skuterów stało przed bramą, jednak ich właścicieli nie było. Chyba można się domyślać, gdzie się znajdywali.
- Murder, szybko! - krzyknął Mikey. Kiedy się odwróciłam on już znajdował się na schodach, pobiegłam za nim. - Pamiętaj, zwracamy się do siebie pseudonimami! - krzyknął w pośpiechu nawet się do mnie nie odwracając.
- Nie mam żadnej broni ... - powiedziałam po czym zmuszona byłam złapać ray-guna w kolorach żółci mieszanej z zielenią i czerwieni.
- Miałem ci to dać wcześniej, ale nie było okazji. Jest twój.
Wybiegliśmy na korytarz. Mikey pobiegł przed siebie, a mnie kazał posprawdzać pokoje i strzelać tylko w ostateczności. Zajrzałam do pierwszego pomieszczenia było puste, zupełnie jak trzy następne. Dopiero z piątego pokoju wybiegli na wpół ubrani Frank i Gerard.
- Murder, gdzie jest Mikey, miał być z tobą. - spytał Gerard zapinając pasek od spodni.
- Nie wiem. To znaczy pobiegł na dół. - powiedziałam prędko.
- Idź do dziewczyn. - rozkazał Frank, po czym razem z Party pobiegli w stronę schodów. Zajrzałam do pokoju. Neon i Nancy zapinały właśnie staniki. Wybałuszyłam oczy kompletnie nic z tego nie rozumiejąc.
- Powiecie mi co się tu dzieje? - dopiero teraz mnie zauważyły. Jednak obie były chyba zbyt podniecone, żeby o czymkolwiek rozmawiać. - Nie to nie. Pospieszcie się, draki napadły na szkołę. - zakomunikowałam im. Przyspieszyły. Po pięciu minutach byłyśmy już na korytarzu. Wszystkie z pistoletami w dłoniach szybko zbiegłyśmy po schodach.
- Gdzie są draki? - spytała nagle Neon.
- Kurwa! - usłyszałam tylko przenikliwy pisk Nancy po czym strzeliłam. Nie pamiętam nawet tej chwili, to były ułamki sekundy. Ostatni moment aby strzelić i uratować przyjaciółkę, jednak mogłam też spudłować i trafić ją, a nie draculoida. Potem mój wzrok zarejestrował tylko martwe ciało opadające na ziemię i westchnienie jakby ulgi. Na szczęście nie strzelam najgorzej. Po chwili dołączyło do nas jeszcze pięć innych osób, dalej kierowała nami Nancy, bo jak się okazało, była tu najdłużej.
- Fabulous Lie, twoim zadaniem jest jak najszybsze odszukanie chłopaków! - czarnowłosa zniknęła w jednym z korytarzy z którego słychać było strzały, rozglądałam się nerwowo w poszukiwaniu Eternity, ale nigdzie nie mogłam jej znaleźć. - Dark Sun, ty biegnij pozabijać wszystkie draki jakie tylko spotkasz!
- Ale ... - chciałam się sprzeciwić, bo chłopaki mówili, że mamy strzelać tylko w razie potrzeby.
- Teraz nie ważne są zasady, liczy się bezpieczeństwo! - warknęła Amber i zwróciła się z powrotem w stronę Sun. - Nie wiemy ile ich jest, ale po prostu strzelaj. - szatynka wyjęła swojego ray-guna i napięcie odwróciła się, po czym zbiegła po schodach. - Neon, ty biegnij na zewnątrz i pokombinuj w skuterach tych oblechów, tak, aby nie mogły się stąd ruszyć, potem zamknij bramę i drzwi frontowe. - Murder - zwróciła się w moją stronę. Nie bardzo kontaktowałam, jednak zrozumiałam, co mówi dziewczyna. - Gdzie jest Kobra? - to pytanie już chyba gdzieś słyszałam ...
- Nie mam pojęcia, odparłam zgodnie z prawdą. - to wszystko działo się tak szybko.
- Jak to? Był przecież z tobą! - prawie krzyczała, była bardzo rozdrażniona.
- Był. Siedzieliśmy na górze kiedy rozległy się strzały, a po chwili byłam już tutaj. Bez niego. - wytłumaczyłam pospiesznie.
- W takim razie masz go znaleźć, bo pewnie odłączył się od reszty. Zawsze tak robi. - powiedziała kręcąc głową. - Czasem zachowuje się jak szczeniak. - stwierdziła. Miałam ochotę jej przyłożyć, ale postanowiłam zrobić to później, teraz jakoś nie było sposobności. Pokiwałam jedynie głową i nie chcąc słuchać dalszej części jej wywodów na temat Mikeya. Oddaliłam się wchodząc w długi, oświetlony korytarz. Nigdy jeszcze nie byłam w tym miejscu, bałam się. Nie znałam całego budynku, nie wiedziałam gdzie iść, po raz pierwszy miałam w dłoni ray-guna, którego kurczowo trzymałam w ręce. Nigdy nie czułam takiej adrenaliny jak teraz. Jej poziom w mojej krwi sprawiał, że strach narastał z każdą sekundą.
- Weź się w garść Alice. - szepnęłam sama do siebie, to zawsze dodawało mi otuchy. Nagle przede mną pojawił się Mikey, wybiegł chyba z którychś drzwi.
- Murder uważaj! - usłyszałam tylko, po czym instynktownie rzuciłam się na ziemię. Usłyszałam kilka strzałów i przed moimi oczami pojawiła się krew. Skapywała coraz większymi kroplami na dywan. Widziałam czerwony rozbryzg na ścianie po której zjechało na wpół przytomne ciało. Zdezorientowane, zielone oczy patrzyły wprost na mnie.
- Zabiję cię kurwo! - wrzasnęłam i wycelowałam prosto w draculoida. Strzeliłam kilka razy z rządzą zemsty w oczach i spojrzałam na Mikeya, który siedział oparty o ścianę i kurczowo trzymał się za obojczyk.
- Wszystko będzie dobrze. - jego łagodny głos rozbrzmiewał w mojej głowie. Ja jednak nie odpowiadałam. Wpatrywałam się w karmazynową smugę na zielonej ścianie. - Będzie dobrze, rozumiesz?! - pokiwałam tylko głową. - Biegnij, ja sobie dam radę. - dopiero teraz się ocknęłam.
- Nie zostawię cię przecież! - wrzasnęłam.
- Idź! - to brzmiało jak rozkaz. Blondyn wyglądał na wypranego z wszystkich emocji z wyjątkiem bólu. Nie mogłam na to dłużej patrzeć, wstałam więc i jeszcze raz zerknęłam na jego twarz.
- Przyprowadzę kogoś, obiecuję! - powiedziałam, po czym oddaliłam się od niego. Czułam jak serce przyspiesza, a mózg odbiera tylko pojedyncze z wielu bodźców. Wzięłam głęboki oddech. Teraz musiałam znaleźć kogoś, kto zajął by się Mikeyem. Było mi przykro, że zostawiłam go tam zupełnie samego, ale przecież obiecałam, że nikomu nie zaufam ...
SlideShow
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
4 komentarze:
O jezu... Jak mogłaś zakończyć w takim momencie? Jesteś zupełnie jak ja. :P
Rozdział bardzo porządny, warto było czekać tyle czasu. :]
Pozdrawiam i zapraszam do siebie [pull-this-pin]
Czy Ty w ogóle mnie pamiętasz? Kiedy ja będę? :( A rozdział cudowny :D
CZY TY WIESZ COŚ TY CZYNISZ?! GDZIE JESTEM JA NOOOO?
~niecierpliwa cholera
alskdkalfjama!!! OMG!!! wreszcie rozdział <3 i to jaki! <3 czekam na kolejny!!! neon muffin
Prześlij komentarz