SlideShow

8

008. You`re heart attack in black hair dying, so just save yourself.

Siedzieliśmy wszyscy na auli, która wyglądała jakby przeszło przez nią tornado. Po pięć osób przy jednym stoliku mieściło się idealnie, więc porozmieszczaliśmy się tak, aby każde z nas miało trochę miejsca. Trzymałam w dłoni dwulitrową butelkę wody mineralnej i czułam, że za chwilę prawdopodobnie wydoję ją całą. Impreza trwała do piątej nad ranem, potem pewnie trwałaby dalej, gdyby nie fakt, że już wszyscy zaproszeni byli na skraju wyczerpania. A teraz siedzieliśmy tu i staraliśmy się leczyć kaca i budzić tych, którym urwał się film.
- Widział ktoś Amber? - spytała ni stąd i zowąd Stevie. Pokręciłam głową i wzięłam dużego łyka zbawiennego napoju.
- Wiem tylko, że Mikes zwinął się dość wcześnie, ale nie bardzo wiem dlaczego. - odparła Eternity.
- Ramię. - powiedziałam krótko, po czym wypiłam kolejne trzy duże łyki wody. - Szczerze mówiąc nie pamiętam, żeby Pansy gdzieś wychodziła...
- Nie chciałoby się którejś z was wstać i pójść jej poszukać? Sami tego nie posprzątamy. - jęknęła Stevie i szybko zilustrowała podłogę pełną serpentyn, pękniętych balonów, żelków oraz innych przekąsek.
- Ja pójdę, a wy zacznijcie już ogarniać ten burdel. - powiedziałam i wyszłam zabierając ze sobą swoje ukochane w tamtej chwili dwie butelki z mineralną. W drzwiach minęłam zmęczonego Gerarda, który trzymał w rękach dzbanek pełen kawy i swój ukochany kubek. Kiedy spojrzał na mnie dostrzegłam na jego twarzy zadowolenie, chyba cieszył się z udanej imprezy. Dopiero teraz zauważyłam, że błękitna sukienka zawierała trzy plamy. Jedną koloru bordo od czerwonego wina, drugą koloru zielonego od jakiegoś drinka, a trzecią w odcieniu bieli. Ta trzecia plama powstała za sprawą pijanego Franka, który wylał na mnie prawie cały kieliszek malibu. Widząc je westchnęłam i stwierdziłam, że chyba będę już musiała wyrzucić... A szkoda, bo szyjąc ją trochę się jednak napracowałam. Kiedy weszłam do akademika w moje oczy rzuciła się Stoned Death, pomyślałam, że może ona będzie wiedzieć, gdzie jest Pansy.
- Cześć, słuchaj, nie widziałaś może Amber? Taka dość wysoka, granatowe włosy ... ubrana była w strój narzeczonej Frankensteina... Oj, no wiesz, Nancy Pansy. - wypaliłam jednym tchem. Jakoś nie martwiłam się o nią, wiedziałam, że w razie czego poradzi sobie. Jednak coś mi mówiło, że muszę ją szybko znaleźć.
- Ostatnio mijała mnie chyba na schodach, była ostro wkurzona, ale nie wiem czemu. To była jakieś dwadzieścia minut temu, wbiegała na drugie piętro. - odparła blondyna i lekko się uśmiechnęła.
- Dzięki, naprawdę pomogłaś. - uśmiechnęłam się lekko do dziewczyny i po chwili już wbiegałam na górę po schodach przeskakując co drugi stopień. Kiedy znalazłam się przed jej drzwiami szybko i bez pukania nacisnęłam klamkę. W pokoju zastałam wszechogarniający burdel, który Amber próbowała ogarnąć.
- Hej, co się stało? Martwimy się... - powiedziałam i uśmiechnęłam się lekko do dziewczyny.
- Ach tak? Martwiliście się? - spytała z wyrzutem. Nie bardzo wiedziałam o co jej chodzi.
- Ej, co jest? - nieco się zaniepokoiłam, była chyba trochę wkurzona.
- Nic, nic nie jest! - syknęła i usiadła na podłodze. Wcześniej nie zwróciłam uwagi na to, że była w samym szlafroku, jednak teraz, kiedy siadła z głowy spadł jej turban i odsłonił kruczo-czarne włosy.
- Co ty... - nie zdążyłam dokończyć, ponieważ dziewczyna brutalnie mi przerwała.
- Nie ważne. Co was to obchodzi? Przecież nikt dotąd nie zwracał uwagi na to, co robię! - wypaliła, po czym westchnęła. - Wyjdź.
- Co?
- Po prostu wyjdź, chcę być sama... - poprosiła, po czym spuściła głowę. Za sobą usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Po chwili otworzyły się one z hukiem. Moim oczom ukazał się Frank w całej swej po imprezowej okazałości.
- Stevie mnie przysłała, żebym sprawdził co tu się dzieje. - powiedział powoli. Zerknęłam na Amber, która nerwowo poprawiała szlafrok. - Ale widzę, że chyba wszystko okay.
- No nie wiem, Amber jest jakaś dziwna. - powiedziałam nerwowo skubiąc tiul z sukienki.
- Nie jestem dziwna, tylko wkurwiona. A ty Alice się nie odzywaj, po prostu wyjdź! - poczułam się jakby ktoś mi wbił nóż w plecy.
- Amber, uspokój się... - Frankie próbował choć trochę złagodzić sytuację, jednak dla mnie nie miało to już znaczenia. Odwróciłam się na pięcie i wyszłam z pokoju szturchając Franka ramieniem.
*****
Frank`s point view:
- Co się stało? - spytałem patrząc na zbiegającą po schodach Alice. Wydawało mi się, że ocierała łzę, ale może to tylko moja chora wyobraźnia.
- Nic... - szepnęła Amber i odwróciła głowę. Jej wzrok wpatrzony był teraz w okno.
- Posłuchaj, nie wiem, kto zalazł ci za skórę, ale nie trzeba było jej tak mówić. Powinnaś ją przeprosić. - stwierdziłem zamykając powoli drzwi.
- Nie będę nikogo przepraszać, przecież to i tak nie ma sensu... - powiedziała zaciskając mocno powieki, westchnęła głęboko i znów otworzyła oczy.
- Amber, to ma sens. - powiedziałem cicho i krótko, po czym usiadłem na jednym z dwóch łóżek. - Mówię ci przeproś ją.
- Nie. Nie będę nikogo przepraszać, powiedziałam ci to już. - była cholernie uparta. Rozejrzałem się po pokoju, a moim oczom ukazała się gitara. Wziąłem ją do ręki i zacząłem grać jedną z naszych piosenek.
Hear the sound
The angels come screaming
Down your voice
I hear you've been bleeding
Make your choice
They say you've been pleading
Someone save us
Amber położyła dłoń na mojej ręce.
- Przestań. - powiedziała stanowczo, a ja posłusznie odłożyłem gitarę na jej miejsce. - Nie mam zamiaru słuchać jakichś pocieszeń, bo to i tak nic nie da. Zostaw mnie samą. Proszę. - ostatnie słowo wypowiedziała tak cicho, że było ono ledwie słyszalne. Powoli wstałem i skierowałem się w stronę drzwi.
- Przeproś ją. - dodałem, po czym wyszedłem z jej pokoju cicho zamykając za sobą drzwi. Schodząc po schodach natknąłem się na Alice. Siedziała w kącie korytarza i gapiła się w dal. Wyglądała na zamyśloną, a ja nie chciałem jej przeszkadzać. Zszedłem więc na parter, gdzie spotkałem Caroline.
- Co tam u Amber? Właśnie do niej idę. - powiedziała uśmiechając się lekko.
- A ja właśnie od niej wracam. Nie chciała mi powiedzieć co się stało, ale wyrzuciła stamtąd Murder. Była naprawdę wkurzona, więc nie radzę tam iść. - opowiedziałem w skrócie a dziewczyna tylko kiwnęła głową.
- A teraz gdzie idziesz?
- Wracam na aulę, trzeba tam trochę posprzątać. Aha i jeszcze jedno, Amber przefarbowała się na czarno. - Eternity uniosła jedną brew.
- Na czarno? - spytała, chcąc się upewnić, czy dobrze usłyszała.
- Też nie wiem o co jej chodzi, ale teraz potrzebuje ciszy i samotności.
*****
Alice point view:
Leżałam w swoim pokoju i myślałam nad tym, co powiedziała Amber. Przecież ni musiała mnie tak traktować. Zamknęłam oczy, jednak usłyszałam, że ktoś wchodzi do pokoju. Podniosłam się więc i oparłam na łokciu.
- Cześć. - usłyszałam miękki, mikeyowski głos.
- Hej. - odparłam lekko, jakby od niechcenia.
- Siedzisz tutaj taka zupełnie sama? Nie wolisz zejść na dół i no nie wiem ... pomóc nam w sprzątaniu? - posłał mi swój firmowy uśmiech.
- Szczerze? Nie.
- Posłuchaj, jesteś tu od trzech godzin, martwimy się. Coś się stało? - teraz już wiem, co czuła Amber, kiedy do niej przyszłam.
- Nie, nic się nie stało. - odwarknęłam, jednak po chwili postanowiłam nieco złagodnieć. W końcu rozmawiam z bogu ducha winnym Mikeyem... - Po prostu mi smutno. - powiedziałam patrząc ukradkiem na blondyna. Dopiero teraz zauważyłam, że w pokoju Amber zostawiłam swoją wodę, która w tej chwili była mi co najmniej niezbędna. Nagle na myśl przyszło mi, że może lepiej byłoby wrócić jeszcze raz do jej pokoju i pogadać z nią na spokojnie. Może nawet już trochę ochłonęła...
- Dlaczego ci smutno? - usłyszałam nieco zmartwiony głos chłopaka, gdzieś głęboko w środku poczułam coś dziwnego, jakby mi było szkoda obarczać go moimi problemami. W odpowiedzi wzruszyłam więc tylko ramionami i z powrotem spuściłam zasępiony wzrok. - No co? Nie chcesz mi powiedzieć? Więc dobrze, jeśli tego chcesz... jednak pamiętaj, ze jakby się coś działo niedobrego, to zawsze możesz mi o tym opowiedzieć. - wyszeptał głaszcząc mnie po policzku. Wiedziałam, że mam w nim wsparcie, a jednak czułam się tutaj taka samotna. Wciąż myślałam o Richu, który teraz pewnie leży gdzieś przy zgliszczach naszego domu, a jego ciało rozkłada się w świetle meksykańskich promieni. Świadomość, ze przez ostatnie kilka lat zmienił się naprawdę nie do poznania, że stał się zimny i oschły jak nigdy. Tak, to właśnie ta świadomość przeszywała mnie na wylot. Być może już od dawna planował moją śmierć? A ... nie, to nie możliwe. Chociaż. A jeśli to on napuścił na ojca BL? Co jeśli okaże się, że od zawsze był jednym z nich? Westchnęłam i podniosłam się do pozycji stojącej. Przeszłam do drugiego kąta pokoju i wzięłam w ręce śliczną, czarną gitarę akustyczną, którą dostałam od Frankiego. Jej dźwięk był tak piękny, że na sercu od razu robiło się lżej, kiedy ktoś na niej grał. Jednak nie miałam nastroju na granie, a ochota na muzykę jakoś dziwnie odpłynęła.
- Chodź do niej... - powiedziałam stanowczo, a Mikey podążyła za mną. Kiedy wbiegliśmy na górę, pod drzwiami Amber leżała koperta z napisem "otwórz mnie". Czerwone literki ozdabiały biały papier, jednak ich kolor był podejrzanie karmazynowy. Powąchałam go i teraz już nie było wątpliwości. To była krew. Podałam Mikey`owi kopertę, a sama z hukiem otworzyłam drzwi i wpadłam do środka.
- Amber, jesteś tu? Amber! - krzyczałam? A może jedynie mówiłam normalnym tonem? Nie wiem, nie pamiętam. Usłyszałam tępy trzask dochodzący z wnętrza łazienki. Próbowałam jakoś otworzyć zamek, jednak drzwi były wyraźnie zatrzaśnięte. - Nie da się. Mikey pomóż mi może... - powiedziałam chcąc jakoś zmusić blondyna do pomocy. On jednak dalej stał w korytarzu i czytał kartkę umieszczoną w kopercie.
- Posłuchaj: "[...] nie zapominając o kilku szczegółach - ta śmierć ma być śmiercią idealną. I nie mówię tego ze względu na mój perfekcjonizm, a jedynie po to, abyście to dostrzegli [...]" - wyczytał z białego papieru. Zignorowałam go, teraz ważniejsze było otworzenie tych cholernych drzwi. Zaczęłam w nie kopać, w końcu wyrwały się z zawiasów. Mój wzrok nie wiedział gdzie spocząć. Wszystko było umazane krwią. Napisy na ścianach i drzwiach pochodziły z piosenki chłopaków Heaven Help Us. Trochę mnie to zdziwiło, ale nie na takie rzeczy była pora. Moje oczy wreszcie stanęły utkwione w pustej, śnieżnej wannie w której bezwładnie spoczywała Amber. Słyszałam jej powolne urywane oddechy. Cała koszulka zalana była krwią. Rzuciłam się w jej stronę, aby zahamować dalsze wylewanie się krwi z długiej rany w szyi.
- O kurwa. Idę po pomoc. - szepnął blondyn i wycofał się w stronę wyjścia. Cała łazienka wyglądała jak z horroru.
- Już, spokojnie, zaraz przyjdzie reszta. Musisz żyć, rozumiesz? Będziesz żyć.- mówiłam urywając w połowie zdania. Szybko chwyciłam ręcznik, który wisiał na poręczy i przyłożyłam go do jej szyi. - Kretynko, dlaczego to zrobiłaś, co? Dobrze wiesz, że nie masz powodów. - w tym momencie zobaczyłam jak jej oczy powoli się przymykają do końca. Usiadłam na brzegu wanny i nie zważając na jasne spodnie ułożyłam sobie jej głowę na kolanach. - Nie odchodź, rozumiesz? Masz ze mną zostać, patrz na mnie! - tym razem na pewno krzyczałam. Po minucie przybiegli Stevie, Caroline, Frank, i Mikey. Wszyscy staneli jak wryci i rozglądali się dookoła.
- Dobra, koniec zwiedzania, kolej na praktyki ratownicze! - wrzasnęłam w ich stronę. Dopiero wtedy uświadomili sobie, że na moich kolanach leży umierająca Amber.
- Matko boska, nie wytrzymam. - stwierdziła ze zrezygnowaniem Caroline, po czym wycofała się.
- Mikey, idź do niej. - zarządziła Neon. - My zajmiemy się Amber.
Frank już przemywał ranę wodą, i przyklejał na nią długi plaster.
- Gdyby miała o milimetr więcej w głębokości, to Amber pewnie by zginęła, ale teraz wyliże się. - ocenił.
- A ja ... dalej nie mogę w to uwierzyć. - wyszeptałam delikatnie odgarniając pozlepiane czerwienią włosy z jej twarzy. - Dlaczego? Co mała, dlaczego?
6

007. Why don`t you blow me a kiss before she goes?

 No macie, macie. Lekko spóźniony, ale jest odcinek ieroweenowy. Chyba dodałam wszystkich, a jeśli nie, to wrzucę jeszcze odcinek z kacem xD
Tytuł kompletnie nie nawiązuje do treści, ale dałam go tu, bo miałam ten cytat napisany na ręce, a nic innego nie mogłam wymyślić. Mam nadzieję, że tak wyczekiwany odcinek Was uszczęśliwi pomimo, że jest krótki i do dupy ;D *le niska samoocena*
*****
Złapałam Mikeya za rękę i wyciągnęłam go z pokoju. Opierał się,. ale jakoś dałam radę.
- No chodź, bo zaczną bez nas! - krzyknęłam w jego stronę.
- Ale Alice, ja się im tak nie pokażę! - odparł z niechęcią.
- Przestań, miały być przebrania? - to, że pokiwał głową w zupełności mi wystarczyło. - Więc są przebrania, a teraz nie marudź, bo się spóźnimy! - zaśmiałam się i zilustrowałam go wzrokiem. - Jesteś naprawdę niezłym Kapelusznikiem, ale czegoś mi tu brakuje.
- No czego?
- Uśmiechu, mój drogi, uśmiechu! - powiedziałam i narysowałam w powietrzu łuk, który miał oznaczać "uśmiech." Mikey tylko westchnął i powlókł się za mną.
- Nie możemy sobie, no nie wiem, posiedzieć w pokoju? - ciągnął dalej.
- Nie, nie możemy. Nie po to szykowałam salę przez pół dnia, żebyś mi teraz nie pozwolił tam iść. Poza tym to są urodziny Franka, a on chyba chciałby, abyśmy tam byli.
- No dobra. - tym chyba go przekonałam. - Miejmy to już za sobą. - albo nie koniecznie...
*****
Od białych ścian auli odbijały się światła w przeróżnych wzorach, od dyń, poprzez pająki aż po podobiznę Franka. Pod sufitem pozawieszane były uszyte przez dziewczyny czarownice z filcu, a gdzie nie gdzie, na suficie dostrzec można było ponaklejanie, papierowe wycinanki w kształcie kotów. Na stolikach poustawiane były kolorowe drinki, ciastka pieczone przez Dark Sun i No Name (ona sama stwierdziła, że nie będzie się w to bawić), warto dodać, że nazywały się one "ciastka z niespodzianką", więc ze spróbowaniem ich postanowiłam poczekać do momentu, aż będę nieco wstawiona i nieświadoma swych czynów. Jak zwykle było też dużo papierosów i alkoholi, ale to dobrze. Ogólnie w sali panował półmrok, a jeszcze nie wszyscy się zebrali.
- Spóźnieni, hę? - zakpił Mikes i rozejrzał się po pomieszczeniu.
- Oj tam, damy radę. - zaśmiałam się i dostrzegłam machającą w moją stronę rękę.Należała ona do tancerki z kabaretu, jedyna różnica była taka, że tancerka ta była jakoś dziwnie perwersyjna. Podeszłam bliżej, nadal ciągnąc za sobą Mikeya. Tancerka uśmiechnęła się, a ja poznałam w niej Famous Revenge. Kobra usiadł obok dziewczyny i poklepał mi miejsce obok  siebie.
- Czyżby Alicja w Krainie Czarów i Szalony Kapelusznik? - uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- To był jej pomysł. - wyjaśnił Mikey.
- Wyglądacie genialnie! - ucieszyła się, dopiero w tej chwili rozpoznałam w jej stroju Columbię. Na chwilę dosłownie zerknęłam na Kobrę, a dziewczyna zniknęła gdzieś wraz z pluszowym królikiem, który wyglądał jakby przejechała go ciężarówka. Mikey patrzył na mnie spod byka i dopiero kiedy to zauważyłam dotarła do mnie jedna rzecz.
- Przykro mi. - posmutniałam.
- Czemu ci przykro? - spytał z nutą troski w głosie.
- Czemu? Bo nie podoba ci się to, co wymyśliłam. Nie podoba ci się twój strój, nad którym myślałam przez ostatni tydzień, widzę, że nie podoba ci się wystrój sali, a to ją szykowałam. Mogłeś chociaż z grzeczności ją pochwalić. Zachowujesz się jak... - nie mogłam wydusić z siebie tego słowa, bo do oczu zaczęły mi napływać łzy. - Ja się tak staram, a ty nawet mi nie podziękowałeś. Nie musi ci się podobać, ale mogłeś choć zauważyć jak się staram. - wymamrotałam, po czym wstałam i podwijając długą, błękitną sukienkę przeszłam przez tłumek ludzi i zniknęłam za drzwiami wyjściowymi. Na dworze było chłodno, na moich odkrytych ramionach pojawiła się gęsia skórka. Weszłam do akademika, moje trampki delikatnie stąpały po posadzce, a ja szłam coraz szybciej. Po chwili znalazłam się w pokoju. Z hukiem zatrzasnęłam za sobą drzwi i opadłam bezwładnie na podłogę. Podciągnęłam kolana pod brodę i poczułam jak makijaż zlewa się w jedną całość powoli spływając po policzkach wraz ze łzami. Poniosło mnie. Jak zwykle trochę za bardzo. Nie byłam zła na Mikeya, tylko na siebie. Bez sensu robię mu awantury o nic. W tym momencie naszła mnie straszna ochota na powtórzenie tego, co chciałam zrobić zaraz po śmierci matki. Wstałam i na trzęsących się nogach podeszłam do szuflady, wyjęłam z niej czystą kartkę i długopis. Usiadłam przy mahoniowym biurku i powoli zaczęłam kreślić litery.
"Kochani, ani ja, ani wy nie chcieliśmy, aby to właśnie tak się skończyło. Niestety może od samego początku tak miało być? Nigdy Kilka razy zastanawiałam się jakby to było, czy ktokolwiek by po mnie płakał? Nie mam już rodziny, a oni byli jedynym wsparciem. Musicie wiedzieć, że tak naprawdę nie chodzi mi o Was. Problemem jestem ja. Czasem po prostu przychodzi TEN moment i każdy z Was na pewno do tego momentu dorośnie, mój czas już przyszedł. Dorosłam. Bowiem do śmierci trzeba dorosnąć. Trzeba być gotowym przygotowanym na to, co nas ma spotkać. Nie każdemu przypada zaszczyt wyboru tego momentu. Ja takiego zaszczytu doznałam i serdecznie dziękuję tym, którzy mnie na śmierć przygotowali. Nadzieja matką głupich. Ja miałam nadzieję na lepsze życie, jednak zmądrzałam, a nadzieja ulotniła się. Tu spotkało mnie wiele dobrego, zawsze marzyłam o tym wszystkim, zarzekałam się, że będę gotowa poświęcić życie dla dobra ogółu. Jednak miesiąc temu zmieniłam zdanie, bo poznałam smak porażki. Tak, porażki. Bo pomimo, że wygraliśmy jako killjoysi, ja przegrałam jako Alice. Jako Murder Scene. I tak chcę być zapamiętana. Wśród ludzi jako Alice, wśród killjoysów jako Murder Scene. Chcę umrzeć jako Alice, nie Murder Scene. Nic więcej nie potrzebuję, wystarczy, abyście pamiętali mnie taką jaką byłam. A byłam właśnie Alice."
Rozejrzałam się po pokoju. W oko wpadł mi krawat należący do Innocent Murder. Powoli wstałam i sięgnęłam po niego. Był taki miękki w dotyku... Zamknęłam oczy i westchnęłam. Odrzuciłam na bok zawiązany kawałek materiału i zdecydowanym krokiem podeszłam do biurka. Złapałam kartkę i roztargałam ją na dziesiątki małych kawałeczków.
- Nie potrzebuję cię. - szepnęłam i cisnęłam strzępki papieru do kosza. Uśmiechnęłam się sama do siebie po czym otarłam łzy. Byłam teraz inna, odważniejsza, i co najważniejsze - pewna siebie. Usłyszałam ciche stukanie do drzwi.
- Czego? - spytałam nieco rozbawiona całą tą sytuacją.
- Alice ja... - zza drzwi dobiegł do moich uszu melodyjny głos Kobry Kida. Nie wiele myśląc podeszłam do drzwi i złapałam klamkę.
- Niech się dzieje co chce. - szepnęłam do siebie. To dodało mi jeszcze więcej odwagi. Otworzyłam drzwi i z impetem rzuciłam się na szyję blondyna zatapiając w jego ustach swoje drżące wargi. Przymknęłam oczy i jednym kopnięciem zamknęłam za sobą drzwi. Staliśmy na korytarzu i całowaliśmy się. Na początku Mikey był nieco zdezorientowany, po chwili jednak chyba spodobała mu się ta zabawa.
*****
Siedzieliśmy przy stoliku i pijąc wino prosto z jednej butelki uśmiechaliśmy się do siebie. Tak po prostu. Do stolika podbiegły dwie rozbawione postaci.
- Coś nas ominęło? - spytała Amber w stroju kochanki Frankensteina.
- Troszeczkę... - powiedziałam wpatrzona w zielone oczy Kobry.
- A nie poszli byście się bawić razem z nami? - dodała Joanne, która machała burzą czerwonych włosów z peruki.
- Co ty na to, kochanie? - spytałam blondyna. Byłam naprawdę szczęśliwa, że mogłam go tak nazwać.
- No nie wiem, kochanie... - odparł, a dziewczyny wymieniły zaskoczone spojrzenia, po czym obie i Nancy i Unicorn wróciły do tłumu stwierdzając, że nie chcą nam przeszkadzać.
- Pamiętasz, jak kiedyś siedzieliśmy na dachu i ty mi chciałeś coś powiedzieć? - pokiwał głową na "tak." - O co Ci wtedy chodziło?
- A pamiętasz ten poranek po pierwszej imprezie? Chodziło mi o to, że między nami nic nie było...
- Jak to...
- Po prostu. Miałem ci to wtedy powiedzieć, ale te draki nas zaatakowały i nie było potem jakoś okazji...
Do stolika dorwały się psychiczna pielęgniarka umazana krwią i dziewczynka z filmy The Ring. Ta druga postać sprawiła, że o mało nie zeszłam tam na zawał.
- Kate, ty mała cholero, nie strasz mnie tak! - krzyknęłam rzucając w nią żelkiem.
- Spokojnie, to tylko przebranie. - zaśmiała się.
- Dla ciebie to tylko przebranie, a dla mnie postrach dzieciństwa.
- Dziewczyno, weź coś na uspokojenie. - powiedziała Neon, która owinięta w biały kitel sięgnęła po żelka.
- Jej już wystarczy tabletek na najbliższe kilka lat. - uśmiechnął się Mikey, po czym jako moja druga ofiara oberwał zielonym glutem w kształcie miśka.
Kiedy dziewczyny usiadły sobie obok nas, podbiegła dość specyficzna para. Cookie Monster, którego futro posklejane było krwią, szczególnie w okolicach pyszczka oraz piękna wampirzyca, której płaszcz również zawierał "śladowe" ilości krwi. No cóż.... W tej drugiej rozpoznałam Rainbow Acid.
- A tak właściwie, to chciałem ci podziękować za strój. Jest świetny i mówię to, bo naprawdę mi się podoba. - powiedział Mikey patrząc mi prosto w oczy.
- Zaraz będzie tort. - powiedziała wampirzyca. - Chodź Kate, zaśpiewamy sto lat! - więc Ciasteczkowy Potwór, to Chemical House. I wszystko jasne... Nagle w sali zrobiło się dość jasno, a całe pomieszczenie wypełniły oklaski. Wszystko dlatego, że wprowadzili dwupiętrowy tort w kształcie killjoysowego znaku Fun Ghoula. Mikey podniósł się z krzesła i podał mi rękę, abym i ja mogła się podnieść, po czym, również za rękę, podprowadził mnie aż do samego tortu. Wszyscy zaczęliśmy śpiewać sto lat, bo solenizant wreszcie się dopchał na miejsce honorowe, a zaraz za nim ustawił się rządek tych coby bardziej łasych na ciasto. Kolejkę rozpoczynała oczywiście Eternity Dreamer jako księżniczka, która zamiast pieprzyć się sama w wierzy zjadła macochę, a ludzkie mięsko jej zasmakowało, zaraz za nią stanęła Nadine jako również Alice, ale ta z gry opartej na Alice in Wonderland. Jak wydać mamy podobne gusta. Potem była No Name, która wepchnęła się tu tylko dlatego, że to ona dekorowała tort, inaczej pewnie by jej nie wpuścili, bo nawet się nie przebrała. Zaraz za nią ustawiły się Dark Sun, która jak obiecała zjawiła się w sukni ślubnej, które pochodzenia nadal nie chciała zdradzić, Bunny i Weronica przebrane za zombie i Adrenaline Sunshine, oraz Rainbow Acid obie jako wampirzyce.
- Pomyśl życzenie. - powiedziała Neon w przebraniu żony Frankensteina. Warto dodać, że Frankie był wystylizowany na samego Frankensteina. Frank zamknął oczy po czym zdmuchnął wszystkie świeczki na raz, a Stevie... złożyła na jego ustach soczysty pocałunek. W tym samym momencie zobaczyłam w oczach Amber zazdrość, co trochę mnie rozbawiło. Ghoula po plecach poklepał Batman, czyli Party rzecz jasna, a zaraz po nim zrobił to Ray w przebraniu osy* co wszystkich śmieszyło. Frank jako solenizant pokroił tort, po czym okazało się, że dla niego nie starczyło. Neon od razu zaoferowała mu, że jej kawałek zjedzą razem. Uśmiechnęłam się pod nosem. Idealne zakończenie dnia.
______________________
* przebranie Raya za osę jest pomysłem Ady J. bliżej znanej nam jako Stevie, lub Neon Muffin. sam pomysł pochodzi z jej bloga Frerard Affair.
6

006. Lost in the prescription she's got something else in mind.

 Ekhem, robimy mały przeskok w czasie, ale chciałam się dopasować do Halloween. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe. Pytałam Was o przebrania, ale wszystkich wepchnę dopiero w Halloweenowej siódemeczce. Od razu muszę przyznać, że jesteście niesamowicie kreatywne i szczerze mówiąc zaimponowałyście mi. Oczywiście najbardziej podobały mi się (nie chcąc nikogo faworyzować) Grell Sutcliffe, Monster Cookie w wydaniu zombie i Samara, która mnie przeraża. Miłego czytania i endżoj i w ogóle...
*****
Miesiąc później

- Moi drodzy, zacznijmy od tego, że nieco rozleniwiliście się od czasu ostatniego ataku. Nie podoba nam się to. Rozumiemy, że wielu z Was doznało poważnych uszkodzeń kończyn, ale już się z tego wylizaliście, więc chyba pora wziąć się do roboty! - głos Ray`a odbijał się od kolorowych ścian. - Poznaliśmy się, wiemy kto, jak się nazywa, więc na integrację już nie zwalicie. - zaśmiał się. - Postanowiliśmy wprowadzić grafik mówiący o tym, kiedy i gdzie znajdują się lekcje obowiązkowe, a kiedy dodatkowe. Ponieważ Kobra jeszcze nie doszedł do siebie, wszystkie jego lekcje będziemy przejmować w określonej kolejności. Frank, Gerard i ja. Co więcej... - poczułam lekkie szturchnięcie w ramię i spojrzałam do góry. Stała nade mną Sid i uśmiechała się dyskretnie wskazując palcem na całującą się w kącie parę. W tych dwóch osobach rozpoznałam Stephanie i Joh. Słodko tak razem wyglądali, ale wstydu nie mieli za grosz.
Joh był najlepszym kumplem Kobry, który przez ostatni miesiąc nie robił nic poza spaniem, czytaniem komiksów, jedzeniem i piciem kawy. Kindy strasznie się nim przejmował, pomimo, że dobry humor nie opuszczał Mikeya na krok. Już kilka razy był na stołówce, co nie zawsze kończyło się zbyt dobrze. Chłopcy wszędzie ze sobą chodzą, jeśli w przypadku Kobry można mówić o chodzeniu.
- ...ale nie tylko dlatego. Jest jeszcze jeden powód. Otóż nasz ukochany Fun Ghoul obchodzi w to Halloween swoje dwudzieste pierwsze urodziny! Oczko kochani, oczko! To właśnie on wpadł na to, żeby zrobić świąteczną imprezę połączoną z kinder party. - salę ogarnął szmer pojedynczych śmiechów. - Impreza oczywiście odbędzie się z 31 na 1, przebrania obowiązkowe! - kiedy Jet coś ogłaszał na apelach, to kojarzył mi się z Dumbledorem ze starych książek mojej mamy. Opowiadały one o wybitnym czarodzieju, który myśląc, że jest zupełnie normalnym nastolatkiem trafia do szkoły magii. Jak na stare książki, to dość ciekawa historia.
- Koniec tego ględzenia. Impreza jest za tydzień bla, bla, bla. Temat skończony. Dziś pieczę w kuchni obejmują Jelly Killer - zielono-włosa wstała i przeszłą na bok. - Planetary Child i Murder Scene. - tego najbardziej się obawiałam, że dadzą mi dyżur w kuchni, jednak razem z Nadine posłusznie przeszłyśmy na bok i kiedy dołączyłyśmy do Thief zaczęłyśmy dyskutować na temat tego, co zaserwujemy reszcie.
*****
Stałam nad patelnią i gapiłam się na naleśnika, który powoli zaczynał nabierać rumieńców.
- Dobra dziewczyny, przyznać się, który z killjoysów wam się najbardziej podoba. - zagaiła Neon Angel, która przyszła nam trochę potowarzyszyć w kuchni.
- Fun Ghoul. Słodki jest. - zaczęła Nadine i zaśmiała się.
- Dokładnie. - skwitowała Thief krojąc jabłka.
- A ty, Alice, jak myślisz, który jest najlepszy? - dopytywała się Victoria.
- Jakby się tak zastanowić, to chyba Kobra. - Angel zakrztusiła się jabłkiem, które ze smakiem wcinała.
- Pojebał cię? - ta to była bezpośrednia. - Mikey? Przecież on jest ... fuj. - dokończyła z obrzydzeniem.
- Wcale nie jest taki zły. - stwierdziła po namyśle Jelly.
- Dziwne jesteście. Idę stąd. - stwierdziła Victoria zeskakując z blatu na którym siedziała.
- Papa, ja cię nie zatrzymuję. - powiedziałam ze śmiechem na ustach. Dobrze wiedziałam, że Angel i Mikes mają ze sobą na pieńku od dłuższego czasu.
- A tobie, Victoria, kto się podoba? - spytała z odrobiną ironii w głosie Thief.
- Ja osobiście wolę Gerarda. - stwierdziła z powrotem siadając na blacie. Umiejętnie przerzuciłam naleśnika na drugą stronę i oparłam się o lodówkę.
- Wystartuj do niego. Z tego, co wiem, jest zupełnie wolny. - stwierdziłam biorąc do ręki garść malin i wkładając sobie jedną z nich do ust wróciłam do obserwowania ciasta.
- No chyba ci się w głowie poprzewracało, i co, miałabym tak po prostu do niego podejść i co powiedzieć? "Hej, kocham cię!" - zaśmiała się.
- Aż tak? - spytała ni stąd ni zowąd Planetary.
- Co aż tak?
- Aż tak ci się podoba, że jesteś w stanie powiedzieć, że go kochasz?
- Niee, no coś ty, tak mi się powiedziało. - wyjaśniła Angel, ale chyba nikt jej jakoś nie uwierzył.
*****
- Alice, błagam cię, powiedz, że to nie ty robiłaś te naleśniki, bo będziesz mi takie musiała smażyć codziennie. - zaśmiała się Stevie wcinając czwartego już naleśnika z owocami i polewą czekoladową.
- Ja, ja. Przepis mojej świętej pamięci mamy. Ona wiedziała jak przyrządzić coś dobrego. - powiedziała biorąc kęsa ciasta do ust i nieświadomie brudząc sobie nos czekoladą. W tym momencie do jadalni wszedł Mikey, oczywiście w towarzystwie Kindy. Pomachałam mu ręką i wskazałam dwa wolne miejsca przy naszym stoliku. Jedno obok Mystic, a drugie obok Stevie, czyli naprzeciwko mnie. Joh usiadł obok Stephanie, a Mikey obok Neon. Spojrzałam na niego, a on cicho się zaśmiał.
- Masz czekoladę, o tu, na nosie. - powiedział przejeżdżając mi palcem po nosku. Nadal miał lewą rękę w temblaku, ale przynajmniej mógł chodzić po akademiku. Wzięłam talerz, nałożyłam na niego cztery naleśniki, polałam je czekoladą i podałam mu. Dobrze wiedziałam, że sam by sobie nie poradził. Blondyn podziękował mi i uśmiechnął się. Jezuu, jaki on ma uśmiech. W tym momencie się rozpłynęłam.
- Za co przebieracie się na Halloween? - przerwała ciszę Joanne. - Ja już mam strój.
- Serio, przecież apel na ten temat był jakąś godzinę temu. - zdziwił się Mikey.
- I co z tego? Będę Grell`em Sutcliffe`em. - powiedziała dumnie i uśmiechnęła się.
- Wow, wysoko mierzysz. - stwierdziłam przypominając sobie kilka odcinków anime.
- A ja będę gnijącą panną młodą, ot co. - powiedziała Dark Sun.
- A masz suknię ślubną? - spytała Joanne.
- Ano mam. Ale skąd, to już moja sprawa. - stwierdziła Kate.
- A ja się przebiorę za ... narzeczoną Frankensteina. - powiedziała Nancy uśmiechając się triumfalnie.
- Mogę też? Będziemy lesbijskimi narzeczonymi Frankensteina. - zaproponowała Neon.
- Może nie od razu lesbijskimi, dobrze? - upewniała się Amber.
- Okay, ale żeby potem nie było, że nie proponowałam. - zaśmiała się Stevie kończąc naleśnika. - A ty, Alice?
- A ja ... nie wiem. - stwierdziłam zamyślona.
- Możesz być jakąś postacią z bajki, tak jak ja. - powiedziała Kate i uśmiechnęła się w moją stronę. Mikey podniósł na mnie wzrok znad talerza, uniósł jedną brew i wrócił do jedzenia. Kiedy to zrobił nagle mnie olśniło.
- Sorry, ja muszę lecieć coś jeszcze przygotować, a ty kolego będziesz mi w tym potrzebny. - zwróciłam się do Mikeya zabierając mu naleśniki sprzed nosa. - Choć, zjesz po drodze. - dodałam, a chłopak nie miał wyjścia, powlókł się za mną z naleśnikiem w ręce.
- Możesz mi powiedzieć o co Ci chodzi? - spytał, a ja tylko przyspieszyłam kroku. - Ciebie na prawdę już nie boli ta noga ... - wywnioskował.
- Nie boli. I bardzo się z tego cieszę. - powiedziałam. - To istne czary. - dodałam i uśmiechnęłam się pod nosem.
- Ty naprawdę chcesz mi coś zrobić. Powiedz tylko, czy będzie bolało.
- Nie, nie będzie. Muszę tylko.. - nie dokończyłam zdania bo w mig znaleźliśmy się u drzwi mojego pokoju. - Wejdź, a ja zaraz wrócę. - powiedziałam podając blondynowi kluczyki. Sama zniknęłam za rogiem korytarza.
7

005. But can't tell if I've been breathing or sleeping or screaming or waiting for the man to call.

 Zacznijmy od tego, że chcę złożyć skargę - nie podoba mi się ilość komentarzy pod poprzednimi postami, liczę na poprawę. Dalej chcę Wam powiedzieć, że cieszę się z Waszego entuzjazmu, ale ni potrafię pisać pod presją, przykro mi, ale nie potrafię wyczarować wena na poczekaniu. Trzecą rzeczą jest to, że nie wepchnę Was wszystkich do jednego rozdziału, bo nam się przeludnienie zrobi, Wy się nie martwcie, każde z Was ma zarezerwowane miejsce w tym opowiadaniu :) A tak na marginesie mam niespodziankę dla Neon Muffin, ale aby ja odkryć, trzeba wszystko przeczytać do końca :D Endżoj kociaki :
*****
Siedziałam na zimnej, drewnianej podłodze. Jedną ręką trzymałam lód owinięty w kawałek jakiejś koszulki i przyciskałam go do rany na czole, a drugą rękę zaciskałam na koszulce Amber, która przemywała mi otwartą ranę w nodze. Starałam się nie krzyczeć, ale ból był tak potworny ...
- Naprawdę nieźle oberwałaś. - powiedział Gerard, któremu Frank owijał skręcony nadgarstek bandażem.
- Tak? Nie zauważyłam! - warknęłam w stronę czerwonowłosego. W tym momencie przeklinałam samą siebie, za to, że zawsze chciałam walczyć u boku killjoysów, być jednym z nich.
- Te draki to zwykłe kurwy. Przychodzą, zabijają cię i nawet nie zdążysz zauważyć jak sprowadzą do twojej kryjówki tego skurwiela Korse, a on powybija wszystkich twoich przyjaciół. - jęknęła  Adrenaline z pogardą w głosie.
- Zgadzam się z tobą w stu procentach. - powiedziała z uznaniem Amber, a ja syknęłam z bólu. - Przepraszam, ale to konieczne. - powiedziała patrząc na zakrwawioną chustkę i krzywiąc się. Pokiwałam jedynie głową, nic więcej nie mogłam z siebie wydusić.
- Wie ktoś, gdzie jest Mikey? - spytał ni stąd ni zowąd Fun. Gerard wzruszył ramionami, a ja spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
- Przecież posłałam cię do niego, żebyś poszedł sprawdzić co z nim! - wrzasnęłam w jego stronę. Teraz nawet ból przeszywający moją nogę nie mógł równać się z tym, co w tej chwili czułam.
- Poszedłem tam i zaprowadziłem go do jego pokoju. Potem zostawiłem go tam i przysłałem do niego Adele. Pewnie siedzą tam razem i rozmawiają, nie ma się czym przejmować.
Po jego słowach temat Mikeya znikł i to mnie bolało. Nikt nie wiedział, gdzie on się podziewał, ale i nikt się nim nie przejął. Amber owinęła moją nogę bandażem.
- Ale przynajmniej udało nam się ich wszystkich zlikwidować. - przerwała ciszę Stevie.
- I każdy przeżył. - dodała Eternity przyklejając sobie plaster do ramienia. Westchnęłam, a mój wzrok skierował się na ucieszoną brunetkę, która bardzo zdecydowanie szła w naszą stronę.
- I jak tam po walce? - spytała, po czym spojrzała na każde z nas z osobna.
- Nie jest źle. - powiedział Fun i podniósł się do pozycji stojącej. - Na szczęście już po wszystkim. Oczywiście nie obyło się bez większych i mniejszych ran, ale wszyscy są w miarę cali. - zauważyłam, że Stevie jakoś dziwnie patrzy się na bruneta, który w tej chwili ściągał kurtkę. Rzuciłam w nią rolką bandaża i tym oto sposobem ocuciłam ją.
- Co to miało znaczyć? - spytała patrząc na mnie jak zbity pies.
- Chciałam zobaczyć twoją minę. - wyjaśniłam i zaśmiałam się.
- Skończone. - powiedziała Amber spoglądając raz na mnie, raz na Stevie. - Powinno się dobrze goić.
- Zobaczymy ... - stwierdziłam dotykając palcem wskazującym bandaż w miejscu, gdzie zaczynała się przebijać maleńka czerwona kropeczka. - Coś czuję, że będzie przeciekał. - zdiagnozowałam. Faktycznie, krew z rany lała się jak oszalała, ale nie sądziłam, że po opatrzeniu jej noga będzie nadal krwawić.
- Żebyś nam tu tylko powodzi nie zrobiła. - zaśmiał się Gerard, po czym został kopnięty w plecy z trampka Amber.
-To nie jest zabawne, świrze. - prychnęła granatowowłosa.
- Ona ma rację. Rana wyglądała na dość poważną. - powiedziała Stevie patrząc na mnie ze współczuciem.
- Poważna, to jest rana Mikeya. - powiedziała nagle nieznana mi brunetka. - Ty musisz być Alice? - powiedziała patrząc na mnie. Pokiwałam głową. - Ja jestem Chemical House, dla przyjaciół Kate. - przedstawiła się. - Mikey ciągle o tobie gada i...
- Mówił coś o mnie?
- No przecież ci mówię.
- A co mówił? - dopytywałam się.
- No, że jesteś nowa i, że świetnie się z tobą pije. - zaśmiała się.
- Dobra, dobra, lepiej idź sprawdzić co u niego. - powiedziała Stevie i uśmiechnęła się. Amber pomogła mi wstać i podała dwie kule. Jak na razie lepiej, żebym nie chodziła bez nich.
- Musi cholernie boleć. - skrzywił się Frank.
- I to jeszcze jak, ale na szczęście jestem dość odporna na ból. - odparłam wspierając się na kulach.
*****
Usiadłam na łóżku i po raz kolejny spojrzałam na śpiącego Kobrę. Kule po cichu oparłam o ścianę i uśmiechnęłam się. Tak słodko wyglądał, kiedy spał. Lekko przymknięte oczy, gładkie rysy twarzy, poczochrane włosy, jednak było coś co mąciło ten obraz, grymas bólu wymalowany na ustach. Widać było, że cierpiał i przez to aż serce się krajało. Delikatnie odchyliłam kołdrę i spojrzałam na ramię grubo owinięte bandażem. Strzał przeszył jego rękę na wylot. Poruszył się niespokojnie,
- Cichutko, już wszystko dobrze. - szepnęłam i opatuliłam go kołdrą. Miałam dziwne wrażenie, że dobrze usłyszał moje słowa. Przewrócił się na drugi bok i syknął z bólu. No tak, ręka nie dawała mu nawet normalnie spać. Przerzucił się na plecy i powoli uchylił powieki.
- O, Alice, miło cię widzieć. - wymamrotał po cichu.
- Cieszę się, że nic ci się nie stało. Znaczy się ... z wyjątkiem tego ramienia. - wydukałam zdezorientowana.
- Wyliże się. Najważniejsze, że ty nie oberwałaś.
- A jednak. - powiedziałam i pokazałam mu zabandażowaną łydkę. - Jeden z nich mnie trafił, a chwilę później dostał w plecy od Caroline. Każą mi chodzić o kulach, ale może to nawet lepiej.
- Mnie każą leżeć w łóżku. Zgadnij, kto ma gorzej. - zaśmiał się cicho. Widziałam, że był wykończony. - Kurwa, jak to cholerstwo piecze! - powiedział trochę żywiej. - Adele posmarowała mi ranę jakimś badziewiem na szybsze gojenie, czy coś, ale jak to ma tak boleć, to ja dziękuję.
- Spokojnie, poboli i przestanie. - powiedziałam kojącym tonem.
- Nie wytrzymam. - stwierdził, a na jego twarzy pojawił się grymas cierpienia. Było mi go strasznie szkoda. Z drugiej strony przy nim zapominałam o swoim bólu w nodze. - Jezu, jaki ja jestem samolubny, ciebie pewnie boli nie mniej.
- Jakoś to będzie. I ile masz tak leżeć?
- Dopóki rana nie zacznie się ładnie goić. - stwierdził. - Jak na razie nie mogę nawet ruszyć ręką.- skrzywiłam się nieco.Wyobraziłam sobie, co czuje w tej chwili Kobra. Przeszywający ból, który z każdym ruchem daje wrażenie bombardującego. Spuściłam głowę i poczułam, jak czyjaś ciepła dłoń zaciska się na moich palcach.
- Będzie dobrze ...
*****
Frankie`s point view
Patrzyłem na skupioną minę blondynki, która przemywała mi kolejne rany. Wszyscy już rozeszli się do swoich pokoi, a ona została specjalnie, żeby się mną zająć. Zawsze była jakaś taka opiekuńcza w stosunku do mnie, choć może tylko mi się zdaje... Jej zimne palce błądziły wacikiem po moich ranach zostawiając za sobą szczypiący ślad. Spojrzała się na mnie i uśmiechnęła lekko, po czym wróciła do swojego zajęcia. Odkąd ją poznałem była strasznie rozmowną osóbką, teraz jednak milczała, jakby przyjemność sprawiało jej zadawanie mi bólu, choć może nie o to chodziło? Poczułem dziwne mrowienie w karku, nigdy jeszcze nie doznałem takiego odczucia. Wolną ręką przeczesałem włosy, a nasze spojrzenia znów się spotkały.
- Kosmyk ci się zawinął. - powiedziała lekko, a jej dłoń skierowała się na czubek mojej głowy. Na twarz opadło mi kilka czarnych włosów, a ona delikatnie odsunęła je na bok, jednak potem nie cofnęła ręki, schowała kosmyk za moje ucho, a jej palce powędrowały do mojej szczęki. Delikatnie się do mnie przybliżyła, a ja jakoś nie opierałem się jej. Ciągle tkwiłem w jednej pozycji jakby nie wiedząc co robić dalej. Ale ja przecież dobrze wiedziałem, coś w mojej głowie szeptało "przybliż się do niej, jeszcze bardziej, przecież tego chcesz..." a ja spokojnie wykonywałem rozkazy i już po chwili nasze usta spotkały się. Najpierw pocałunki były nieśmiałe, jakby nie pewne, potem jednak przekonywaliśmy się, że z każdą sekundą chcemy więcej. Nigdy nie patrzyłem na nią przez ten pryzmat. To prawda, zdarzyło nam się wylądować razem w łóżku, ale to było coś więcej, coś nieopisanego dotąd w żadnej z moich historii. Nasze języki splotły się w jakimś szalonym, nieokreślonym tańcu, moje dłonie błądziły po jej ciele i wtedy odpiąłem jeden z guzików jej fioletowej, flanelowej koszuli i odpinałem następne, jeden po drugim, aż do końca. Pod spodem miała jeszcze top, więc i on szybko stał się dekoracją na drewnianej podłodze, ja w tym czasie również straciłem górną część ubrania. Nie przerywaliśmy łapczywych pocałunków, jakby to były ostatnie chwile naszego życia, jakby od nich zależała nasza przyszłość. Na ślepo odszukała mój pasek i sprawnie go odpięła, a suwak powędrował w dół. Oboje dobrze wiedzieliśmy co będzie dalej i chyba oboje tego pragnęliśmy w tamtej chwili najbardziej.
4

004. And if the sun comes up will it tear the skin right off our bones.

Kiedy wszystko wokół staje się rzeczywiste tak naprawdę nie masz pojęcia, która z części życia dotychczas prowadzonego była tylko snem. Czy świat niczym z Alicji w Krainie Czarów, czy szara codzienność. Dwa tak kontrastujące ze sobą światy, których granica waha się między snem, a jawą. Tylko który jest który? Kiedy człowiek zapada w śmierć kliniczną odbiera wszystkie komunikaty, które do niego docierają, jednak nie może być pewien, czy pochodzą one z zewnątrz, czy z jego wyobraźni. Rozglądając się dookoła nie możemy stwierdzić, czy to, co widzimy nie jest fałszem, spiskiem prowadzonym przez wielką, komercyjną korporację, która narzuca ludziom styl życia. Tworzy przed ich oczami zasłonę imitującą świat. Może drzewa, budynki, piasek i budki z tanim jedzeniem to tylko falsyfikaty, a ludzkie oko nie jest w stanie dostrzec tego, co ta zasłona próbuje zataić. Może tylko i wyłącznie członkowie tych korporacji widzą świat takim, jakim jest na prawdę? A może i oni są kukiełkami jakiejś wszechmocnej siły, która jako jedyna wie, jak jest. Choć gdyby się nad tym zastanowić, to ta siła mogłaby być dobra, może ona chce nas uchronić przed niewiarygodną brutalnością, jaką niesie ze sobą rzeczywistość ...
*****
Rażące światło odbija się od fioletowych ścian wypalając w oczach dziury. Znajduję się w swoim domu, który nie mia oznak jakiegokolwiek pożaru. Czyżby akademia, killjoysi, czwórka, czarnowłosa dziewczyna, tabletki, koncert ... to wszystko było tylko wytworem mojej chorej wyobraźni? Sen tak realistyczny, szczegółowy, to nie zdarza się często. Pamiętam każdy szczegół, każdy kolor i strój. Na łóżku obok śpi Rich, lekko pochrapuje. Po tym śnie jakoś czuję do niego swoistą odrazę, nie mogę patrzeć na luźno opadające na twarz kosmyki włosów, przymknięte oczy i lekki uśmiech. Pewnie tak samo uśmiechał się, kiedy we mnie celował. Czuję lekki ból w nodze i przypominam sobie jak oberwałam w nogę. Z chęcią odkrywam kołdrę i podciągam do góry nogawkę od pidżamy. Na łydce widzę dużą, krwawiącą ranę, która z każdą chwilą piecze coraz bardziej. Czerwona strużka krwi plami prześcieradło, jednak ten ból jest jeszcze do zniesienia. Nie zważając na ranę wstaję i kieruję się do łazienki zostawiając na panelach krwawy ślad stopy. Wyciągam z apteczki plastry i gazę. Wycieram ręcznikiem nogę, aby usunąć krew, po czym opatruję ranę. Wychodzę z łazienki i idę do kuchni po wilgotną szmatę, aby wytrzeć podłogę. Czerwone ślady schodzą wyjątkowo szybko, co powoduje u mnie pewien rodzaj zadowolenia. Nagle dociera do mnie strzał. Widzę jak z mojej głowy ciurkiem płynie krew tworząc na panelach wielką kałużę. Szkoda, tak dobrze szło mi wycieranie podłogi, teraz będzie to musiał zrobić ktoś inny. A byłam z siebie już taka zadowolona.Umarłam.
4

003. Trust me. Trust none.

- I co teraz? - spytałam patrząc w dół.
Mikey przyciągnął mnie tu prawie siłą. Widok na niebo był prześliczny, pustynię widać było tylko około dwadzieścia metrów wprzód. Resztę pochłaniały ciemności, które zlewały się z niebem. Wyglądało to tak, jakbyśmy znajdowali się na jakiejś wyspie z każdej strony oblanej czarną, niekończącą się wodą. Tutaj, w Meksyku noce przychodziły dość szybko, jednak były krótkie. Odwróciłam się do Mikeya, który asekurował mnie trzymając moją rękę.
- Szkoda by było gdybyś spadła. - wyjaśnił, kiedy spojrzałam na niego pytająco. Uśmiechnęłam się lekko. Meksykańskie noce były bardzo ciepłe, więc spódniczka i top wystarczały.
- Podejrzewam, że by bolało. - powiedziałam jeszcze raz zerkając w przepaść. Nawet na dole było bardzo ciemno. Poszczególne tylko skrawki ziemi były oświetlone przez żarówki w oknach. Klimat jaki panował na dachu akademika był nie do opisania i nic nie było by w stanie zmącić spokoju, który ogarniał to miejsce.
- Co teraz? - spytałam ponownie.
- Poczekaj chwilę i obiecaj, że nie będziesz robić nic głupiego. - powiedział ściągając mnie z niskiego murku po którym przez ostatnie parę minut beztrosko chodziłam. - Obiecujesz?
- Tak, ale gdzie idziesz? - spytałam siadając na ziemi.
- Nie pytaj, po prostu zaczekaj tu na mnie. Za trzy minuty będę z powrotem. - oznajmił, po czym wycofał się i zniknął za drzwiami klatki schodowej.
Położyłam się na ziemi i patrzyłam w niebo. Nie liczyło się nic, tylko ja i gwiazdy, które na czarnej płachcie wyglądały jak drobniutki brokat, który ktoś przez przypadek wysypał. Leżałam tak z rękami pod głową i myślałam o wydarzeniach z ostatnich kilku dni. Nie było mi brak ojca, nie byłam do niego zbytnio przywiązana. Brat ... co do Richa miałam mieszane uczucia. Z jednej strony był jedyną osobą, która po śmierci matki się mną zainteresowała, z drugiej jednak ... chciał mnie zabić. Nie byłam pewna komu w tej chwili mogę ufać, każdy mógł mieć wobec mnie złe zamiary. Skoro mój własny, rodzony brat celował do mnie z pistoletu, to czemu niby obcy ludzie nie chcieli robić tego samego. Jednak Richowi zaufałam, zaufałam też Stevie i Caroline, ufałam Amber, pomimo, że jej nawet nie znałam, i były jeszcze Elizabeth i Kate. I był Mikey ... I niby kiedy mama umarła jej ostatnimi słowami było "ufaj nikomu", cokolwiek chciała mi przez to przekazać, jedno było pewne - miałam polegać tylko i wyłącznie na sobie. Ale co jeśli ja tak nie potrafiłam? Musiałam mieć czyjeś wsparcie, wsparcie kogoś, kto w trudnych momentach mnie wesprze i stanie po mojej stronie.
Usłyszałam, że drzwi od klatki schodowej się otwierają, więc oparłam się na łokciach i uniosłam głowę kierując ją w stronę wejścia. Mikey rzucił w moją stronę plecak i podszedł do mnie klękając obok.
- Na razie zajmijmy się tym. - powiedział wyciągając z plecaka butelkę różowego, półwytrawnego wina i dwa kieliszki. Plecak odłożył na bok. - Nie wiedziałem jakie i czy w ogóle palisz, więc wziąłem czerwone Malboro i Forwardy. Tylko takie były u mnie w pokoju. Ja osobiście wolę te pierwsze. - powiedział wyciągając dwie paczki papierosów i zapalniczkę.
- Jest mi to z grubsza obojętne, ale jeśli wolisz Malboro, to otwórzmy Malboro. - powiedziałam biorąc paczkę do ręki i odwinęłam folię. Wyjęłam jednego papierosa i sięgnęłam po zapalniczkę po czym podałam opakowanie Mikeyowi. Włożyłam papierosa między wargi, odpaliłam zapalniczkę i pociągnęłam. Poczułam jak dym wypełnił moje płuca. Odchyliłam głowę i patrząc na gwiazdy wypuściłam z siebie siwy obłok. Mikey odpalił fajkę i zabrał się za otwieranie wina. Nawet szybko mu to poszło. Podał mi kieliszek wypełniony do połowy różowym płynem, stuknęliśmy się. Upiłam łyka trunku. Co jak co, ale wino zawsze mi jakoś wyjątkowo smakowało. Spojrzałam na niego wyczekująco.
- To jak? - spytałam spoglądając znacząco na plecak. - Dowiem się co tam schowałeś?
*****
Myślałam, że umrę ze śmiechu. To prawda, dwa kieliszki wypitego wina zrobiły swoje, ale to co teraz miałam przed oczami sprawiało, że traciłam oddech.
- Błagam! - krzyknęłam. - Nie mogłeś sobie darować? Popłakałam się, a obiecałam sobie, że nie będę już dzisiaj ryczeć! - leżałam na ziemi i wiłam się ze śmiechu.
Mikey wił się przede mną w przeróżnych pozach i co chwila chodził na klatkę schodową, aby przebrać się w następną sukienkę. Kiedy wyszedł w ubraniach, które miałam na sobie poprzedniego wieczora nie mogłam już wytrzymać.
- Długo jeszcze? - wypaliłam w chwili, kiedy byłam bliska duszeniu się.
- Dopóki tego nie powiesz. - odparł tajemniczo.
- Czego? - nie bardzo wiedziałam o co mu chodzi, jednak nawet ten moment nie mógł być poważny. Blondyn stał przede mną z wypchanym biustem, w rajstopach i spódnicy. Z pełnym makijażem i grzywką zaczesaną na bok. Chyba nikt w takiej chwili nie mógłby zachować powagi.
- Tego, że mam urok osobisty. - powiedział z miną obrażonej księżniczki.
- Oh, mój drogi, swym urokiem osobistym przewyższasz wszystko i wszystkich. - powiedziałam z udawanym zachwytem. Coś w głębi duszy mówiło mi, że i bez tego przebierania się potrafiłabym mu to powiedzieć.
- I o to chodziło. - chyba był usatysfakcjonowany, bo w podskokach wrócił na klatkę schodową, a ja w spokoju mogłam otrzeć łzy, które spływały po moich policzkach kaskadami. Po dziesięciu minutach Mikey wrócił do mnie w swoich ubraniach i bez makijażu. Zdecydowanie wolałam go w tym wydaniu ... Wzięłam kolejny łyk wina i spojrzałam na księżyc.
- Stąd wygląda naprawdę niesamowicie. - powiedział nagle Mikey. Musiał zauważyć, że widoki naprawdę mi się podobają. Srebrna kula na tle niesamowitej czerni otoczona milionem gwiazd.
- Tak, to prawda. - zaśmiałam się.
- Coś nie tak? - spytał zdezorientowany.
- Nie, tylko jakie to zabawne, że nie potrafimy zapomnieć różnych rzeczy, których tak naprawdę chcemy się pozbyć z naszej pamięci, a tak wielu nawet nie zapamiętujemy. Na przykład wczorajsza noc ...
- Alice, ja ci coś muszę powiedzieć ... - zaczął Mikey, jednak piski, które dochodziły z dołu brutalnie mu przerwały. Podbiegłam do krawędzi dachu i spojrzałam na ziemię siedem białych skuterów stało przed bramą, jednak ich właścicieli nie było. Chyba można się domyślać, gdzie się znajdywali.
- Murder, szybko! - krzyknął Mikey. Kiedy się odwróciłam on już znajdował się na schodach, pobiegłam za nim. - Pamiętaj, zwracamy się do siebie pseudonimami! - krzyknął w pośpiechu nawet się do mnie nie odwracając.
- Nie mam żadnej broni ... - powiedziałam po czym zmuszona byłam złapać ray-guna w kolorach żółci mieszanej z zielenią i czerwieni.
- Miałem ci to dać wcześniej, ale nie było okazji. Jest twój.
Wybiegliśmy na korytarz. Mikey pobiegł przed siebie, a mnie kazał posprawdzać pokoje i strzelać tylko w ostateczności. Zajrzałam do pierwszego pomieszczenia było puste, zupełnie jak trzy następne. Dopiero z piątego pokoju wybiegli na wpół ubrani Frank i Gerard.
- Murder, gdzie jest Mikey, miał być z tobą. - spytał Gerard zapinając pasek od spodni.
- Nie wiem. To znaczy pobiegł na dół. - powiedziałam prędko.
- Idź do dziewczyn. - rozkazał Frank, po czym razem z Party pobiegli w stronę schodów. Zajrzałam do pokoju. Neon i Nancy zapinały właśnie staniki. Wybałuszyłam oczy kompletnie nic z tego nie rozumiejąc.
- Powiecie mi co się tu dzieje? - dopiero teraz mnie zauważyły. Jednak obie były chyba zbyt podniecone, żeby o czymkolwiek rozmawiać. - Nie to nie. Pospieszcie się, draki napadły na szkołę. - zakomunikowałam im. Przyspieszyły. Po pięciu minutach byłyśmy już na korytarzu. Wszystkie z pistoletami w dłoniach szybko zbiegłyśmy po schodach.
- Gdzie są draki? - spytała nagle Neon.
- Kurwa! - usłyszałam tylko przenikliwy pisk Nancy po czym strzeliłam. Nie pamiętam nawet tej chwili, to były ułamki sekundy. Ostatni moment aby strzelić i uratować przyjaciółkę, jednak mogłam też spudłować i trafić ją, a nie draculoida. Potem mój wzrok zarejestrował tylko martwe ciało opadające na ziemię i westchnienie jakby ulgi. Na szczęście nie strzelam najgorzej. Po chwili dołączyło do nas jeszcze pięć innych osób, dalej kierowała nami Nancy, bo jak się okazało, była tu najdłużej.
- Fabulous Lie, twoim zadaniem jest jak najszybsze odszukanie chłopaków! - czarnowłosa zniknęła w jednym z korytarzy z którego słychać było strzały, rozglądałam się nerwowo w poszukiwaniu Eternity, ale nigdzie nie mogłam jej znaleźć. - Dark Sun, ty biegnij pozabijać wszystkie draki jakie tylko spotkasz!
- Ale ... - chciałam się sprzeciwić, bo chłopaki mówili, że mamy strzelać tylko w razie potrzeby.
- Teraz nie ważne są zasady, liczy się bezpieczeństwo! - warknęła Amber i zwróciła się z powrotem w stronę Sun. - Nie wiemy ile ich jest, ale po prostu strzelaj. - szatynka wyjęła swojego ray-guna i napięcie odwróciła się, po czym zbiegła po schodach. - Neon, ty biegnij na zewnątrz i pokombinuj w skuterach tych oblechów, tak, aby nie mogły się stąd ruszyć, potem zamknij bramę i drzwi frontowe. - Murder - zwróciła się w moją stronę. Nie bardzo kontaktowałam, jednak zrozumiałam, co mówi dziewczyna. - Gdzie jest Kobra? - to pytanie już chyba gdzieś słyszałam ...
- Nie mam pojęcia, odparłam zgodnie z prawdą. - to wszystko działo się tak szybko.
- Jak to? Był przecież z tobą! - prawie krzyczała, była bardzo rozdrażniona.
- Był. Siedzieliśmy na górze kiedy rozległy się strzały, a po chwili byłam już tutaj. Bez niego. - wytłumaczyłam pospiesznie.
- W takim razie masz go znaleźć, bo pewnie odłączył się od reszty. Zawsze tak robi. - powiedziała kręcąc głową. - Czasem zachowuje się jak szczeniak. - stwierdziła. Miałam ochotę jej przyłożyć, ale postanowiłam zrobić to później, teraz jakoś nie było sposobności. Pokiwałam jedynie głową i nie chcąc słuchać dalszej części jej wywodów na temat Mikeya. Oddaliłam się wchodząc w długi, oświetlony korytarz. Nigdy jeszcze nie byłam w tym miejscu, bałam się. Nie znałam całego budynku, nie wiedziałam gdzie iść, po raz pierwszy miałam w dłoni ray-guna, którego kurczowo trzymałam w ręce. Nigdy nie czułam takiej adrenaliny jak teraz. Jej poziom w mojej krwi sprawiał, że strach narastał z każdą sekundą.
- Weź się w garść Alice. - szepnęłam sama do siebie, to zawsze dodawało mi otuchy. Nagle przede mną pojawił się Mikey, wybiegł chyba z którychś drzwi.
- Murder uważaj! - usłyszałam tylko, po czym instynktownie rzuciłam się na ziemię. Usłyszałam kilka strzałów i przed moimi oczami pojawiła się krew. Skapywała coraz większymi kroplami na dywan. Widziałam czerwony rozbryzg na ścianie po której zjechało na wpół przytomne ciało. Zdezorientowane, zielone oczy patrzyły wprost na mnie.
- Zabiję cię kurwo! - wrzasnęłam i wycelowałam prosto w draculoida. Strzeliłam kilka razy z rządzą zemsty w oczach i spojrzałam na Mikeya, który siedział oparty o ścianę i kurczowo trzymał się za obojczyk.
- Wszystko będzie dobrze. - jego łagodny głos rozbrzmiewał w mojej głowie. Ja jednak nie odpowiadałam. Wpatrywałam się w karmazynową smugę na zielonej ścianie. - Będzie dobrze, rozumiesz?! - pokiwałam tylko głową. - Biegnij, ja sobie dam radę. - dopiero teraz się ocknęłam.
- Nie zostawię cię przecież! - wrzasnęłam.
- Idź! - to brzmiało jak rozkaz. Blondyn wyglądał na wypranego z wszystkich emocji z wyjątkiem bólu. Nie mogłam na to dłużej patrzeć, wstałam więc i jeszcze raz zerknęłam na jego twarz.
- Przyprowadzę kogoś, obiecuję! - powiedziałam, po czym oddaliłam się od niego. Czułam jak serce przyspiesza, a mózg odbiera tylko pojedyncze z wielu bodźców. Wzięłam głęboki oddech. Teraz musiałam znaleźć kogoś, kto zajął by się Mikeyem. Było mi przykro, że zostawiłam go tam zupełnie samego, ale przecież obiecałam, że nikomu nie zaufam ...
10

002. And now these red ones make me fly ...

Obudził mnie silny, pulsujący ból głowy, który jak się potem przekonałam, był dopiero początkiem. Po kilku minutach poczułam, że jest mi okropnie zimno, zupełnie jakby z całego mojego ciała wyssano krew i zastąpiono ją wodą mineralną z lodówki. Powoli uniosłam rękę i położyłam sobie na czole, ten ruch spowodował, że przypomniałam sobie jak się oddycha. Tego żałowałam najbardziej. Smród papierosów, alkoholu i potu zaczął drażnić moje wrażliwe nozdrza. Zmusiłam się, aby otworzyć oczy. Za oknami było pochmurno, jednak wcale nie tak wcześnie. Najgorsze było to wrażenie, że to nie jest nasz pokój. niby w 217 zbyt wiele czasu nie spędziłam, ale poznam wszędzie to graffiti na ścianie, którego w tym wypadku nigdzie nie zauważyłam. Źródło zimna odkryłam natychmiast. Spałam w samej bieliźnie. Odwróciłam się na drugi bok i mój nos zderzył się z czyjąś twarzą. Przerażona odsunęłam głowę nieco do tyłu i szybko rozpoznałam te rysy, usta, nos ... Obok mnie leżał Kobra Kid i szczerzył się do mnie jak wariat. Był bez koszulki. Z jednej strony to było jednym z moich marzeń, z drugiej jednak jakoś nie cieszyło mnie to, że leżę z nim w jednym łóżku bez ubrania i nic a nic nie pamiętam. Złapałam się za głowę po raz drugi. Mózg pulsował mi w rytm serca.
- Kacyk? - spytał rozbawiony, zupełnie jakby budzenie się w samej bieliźnie z praktycznie obcą dziewczyną było dla niego normą.
- Czy my ... ?
- Nie jestem tego do końca pewien, bo nic nie pamiętam. Wiem tylko tyle, że gdy skończyliśmy grać podeszłaś do nas i zaczęłaś pieprzyć coś o uwalnianiu jednorożców z niewoli. Byłaś nieźle nawalona. - stwierdził.
- Naprawdę było aż tak źle? - dopytywałam.
- Nie, źle zaczęło się robić w momencie w którym mnie też urwał się film.
Westchnęłam głęboko i pomimo bólu głowy stanęłam na równe nogi. Zimno mi było jak cholera, ale postarałam się to zignorować. Rozejrzałam się po pokoju i nareszcie znalazłam wśród ubrań spódniczkę i top w paski. Więcej rzeczy nie chciało mi się szukać, bo zajęło by to cały dzień. Pod bacznym okiem Kobry podeszłam do drzwi i obróciłam się napięcie w jego stronę.
- Mogę chociaż wiedzieć jakie jest twoje prawdziwe imię? - spytałam, czując, że jeszcze chwila i wybuchnę głośnym lamentem.
- Mikey. Mam na imię Mikey. - powiedział uśmiechając się.
To mi wystarczyło. Otworzyłam drzwi i wyszłam. Do moich oczu zaczęły napływać łzy, były mieszaniną szczęścia i smutku. Kopnęłam w kwiatka, który przewalił się na podłogę, a ziemia, która się z niego wysypała zabrudziła dywan. Stałam tam przez chwilę oparta o ścianę. Jedyne czego teraz potrzebowałam to samotność. Musiałam być kompletnie sama. Rozpaczliwie dławiąc w sobie płacz biegłam przed siebie błądząc między korytarzami, starałam się znaleźć ten pokój w którym Eternyty i Neon mnie malowały w końcu znalazłam. Kształt tej klamki, wzór na niej wyryty ... Pod wpływem dotyku nie mogłam poznać jaki ma kształt, teraz jednak nie czas się nad tym zastanawiać. Modliłam się w duchu, aby drzwi były otwarte. Zamknęłam oczy i położyłam dłoń na klamce, która delikatnie uległa naciskowi. Nie otwierając oczu wśliznęłam się do środka, cicho zamknęłam za sobą drzwi i pozwalając łzom swobodnie płynąć zsunęłam się po ścianie bezwładnie opadając na ziemię i poddając się swojej beznadziejności.
- Coś się stało? - usłyszałam nagle głos. Najpierw zdawało mi się, że słyszę go tylko w głowie, jednak po chwili zaczął brzmieć znajomo.
Powoli rozchyliłam powieki i spojrzałam w stronę z której dochodził.
W kącie pokoju siedziała czarnowłosa dziewczyna. Wyglądała jakby właśnie w jej pobliżu przeleciało tornado. Potargane włosy, rozdarta koszulka, pozaciągane rajstopy, rozmyty makijaż, podkrążone oczy ... Jednak widziałam w niej coś znajomego. I teraz już wiedziałam co. Trzymała w ręku czarny szkicownik.
- Znam cię. - stwierdziłam słabym głosem, dusząc w sobie płacz.
- Nie przypominam sobie ... - powiedziała cicho. - Już wiem. Kiedy cię znaleźliśmy ... To ja narysowałam tego twojego kogoś tam.
Pokiwałam głową na "tak". Starałam się oddychać spokojnie i miarowo, ale wspomnienie sprzed dwudziestu minut wracało do mnie za każdym razem coraz wyraźniej.
- Widzę, że coś się stało. - wychrypiała.
- Nic ... nic mi nie jest. - wydukałam.
- Nieprawda, a mnie nie oszukasz tak łatwo. Mam coś co ci na pewno pomoże. - powiedziała i rzuciła mi swoją torebkę, po czym sama podeszła do mnie na czworakach. Wzięła do ręki torebkę i wysypała jej zawartość na podłogę. - Opowiedz mi co się stało. - powiedziała grzebiąc ręką pomiędzy kupą różnych rzeczy.
- Chyba ... Chyba przespałam się z Kobrą. - powiedziałam ponuro i spuściłam głowę. Poczułam na sobie wzrok dziewczyny.
- Chyba? - spytała dla upewnienia się. Nadal przerzucała rzeczy.
- Ani ja, ani on nic z wczoraj nie pamiętamy ... - wymamrotałam pod nosem.
Dziewczyna w końcu wyciągnęła małe, czarne pudełeczko. Otworzyła je i wyjęła listek czerwonych tabletek. Wycisnęła sobie na rękę trzy i wyciągnęła dłoń w moją stronę.
- Weź, pomoże ci. - powiedziała zachęcająco i uśmiechnęła się.
- Co to? - spytałam niepewnie, jednak wzięłam pastylki do ręki.
- Nie pytaj ... Ale nie bój się, patrz ja też wezmę. - powiedziała wyciskając sobie dwie pozostałe na dłoń i połykając je. Zamknęłam oczy, niech się dzieje co chce. Szybkim ruchem przechyliłam dłoń wsypując sobie małe tableteczki prosto do gardła.
- Jak się nazywasz? - spytałam po chwili, kiedy płacz nagle sam przeszedł.
-  Pixy Dust. O ciebie nie pytam, jesteś Murder Scene.
Pokiwałam głową na tak. W tym momencie zakręciło mi się w głowie i poczułam dziwną falę gorąca. Jeszcze przed chwilą kompletnie nie myślałam o bólu, który teraz nasilił się i rozwalał mi czaszkę. Mój oddech nieco przyspieszył, a oczy zaszły dziwną mgłą.
W towarzystwie bólu głowy osunęłam się jeszcze niżej. Nie zwracałam uwagi na to, co się dzieje wokół mnie skupiłam się tylko i wyłącznie na jednej myśli. Na wspomnieniu z rana, kiedy obudziłam się i było mi tak cholernie zimno. I teraz ten chłód wrócił i wróciła kołdra i zniknęły ubrania. I nagle znów byłam w pokoju Mikeya. I nagle kochałam się z nim do utraty sił. Czułam na sobie jego delikatny, ale silny dotyk i słyszałam jego oddech pomieszany z moimi jękami rozkoszy. Poddawałam się spazmom do reszty. I nagle wszystko zniknęło.
*****
Siedziałam ze szklanką wody w dłoni i patrzyłam jak Stevie chodzi w te i z powrotem po pokoju. Czułam się już trochę lepiej, ale do niej to chyba nie trafiało.
- Co to było i jak wyglądało? - spytała po raz kolejny.
- No takie podłużne czerwone kapsułki ... - moment w którym czarnowłosa wyjęła je z kupki wielu innych rzeczy był jednym z niewielu prześwitów, które w tej chwili nie przypominały zamglonych obrazków.
- Jezu, przecież mogłaś się zabić! Ile tego było?
- Nie wiem, nie pamiętam. - spuściłam głowę. Czułam się w tym momencie niesamowicie głupio, a wszystko dlatego, że Neon miała rację. Gdyby mnie tam nie znalazła, to nie wiadomo jakby się sprawy potoczyły.
- Jak to nie wiesz!? - krzyknęła patrząc mi prosto w oczy. Jej wzrok przeszywał mnie na wylot, okropne uczucie. Normalnie pewnie byłabym wściekła, bo nienawidzę jak ktoś na mnie krzyczy, jednak w tym wypadku nie miałam siły nawet żeby się gniewać.
- Trzy, może cztery ... - wydukałam nie patrząc na koleżankę.
- Porąbało cię kompletnie? Ty się naprawdę chciałaś zabić?
- Nie skąd ja tylko ...
- Alice, co się dzieje? - spytała, a jej ton nabrał zupełnie innej barwy niż wcześniej. Martwiła się, to wywołało jeszcze gorsze uczucie.
- Nie chcę o tym mówić ... - spojrzałam na nią. Poczucie winy zżerało mnie od środka sprawiając, że na samą myśl o opowiadaniu o sytuacji z rana robiło mi się niedobrze.
W tej chwili do pokoju weszła Eternity razem z Fun Ghoulem i Party. Za nimi weszła jeszcze jakaś dziewczyna w granatowych włosach.
- I jak się czuje? - spytał na wejściu Fun, po czym zauważył, że jestem już w pełni przytomna.
- Sam jej spytaj. - powiedziała Stevie, po czym usiadła na łóżku na przeciwko. Obok niej usiadł Party. Granatowowłosa oparła się o ścianę i patrzyła jak brunet siada obok mnie. Eternity znów gdzieś poszła.
- Lepiej? - ciszę przerwał Party. Pokiwałam głową na tak. Po cholerę oni się tak mną przejmują? Sama Stevie martwi się o mnie aż zanadto...
- Mikey powiedział nam co się stało. Ale dragi to nie jest chyba dobre wyjście. To w ogóle były dragi? - spytał Fun skubiąc coś przy rękawie bluzy.
- Alice twierdzi, że nic nie pamięta ... wiemy tylko tyle, że to były jakieś czerwone kapsułki. - wyjaśniła Neon.
- To może inaczej ... Kto ci to dał? - tego pytania się obawiałam. Nic nie pamiętałam. tego jak ta dziewczyna miała na imię, jak wyglądała ... Pamiętałam tylko, że miała czarne włosy. Nic więcej. Patrzyłam zmieszana na każdego po kolei i zastanawiałam się co odpowiedzieć.
- Naprawdę nic? - spytał Party.
- Nic a nic ... - odparłam i dopiero teraz zachciało mi się znów płakać, oni wszyscy się mną przejmowali, a ja nawet sama sobie nie potrafiłam pomóc. Znów zapadła ta dziwna cisza, która każdego z nas doprowadzała do szału, i każde z nas chciało ją przerwać, ale nie wiedziało jak.
- Miała czarne włosy. - wydusiłam w końcu. Oczy wszystkich były zwrócone na mnie.
- Jest jeszcze jakaś nadzieja ... Pamiętasz może jaką miała fryzurę? - dopytywała ta z granatowymi włosami. Pokręciłam głową. I wszyscy znów spuściliśmy wzrok. I nadzieja przepadła.
Drzwi od pokoju znów się otworzyły.
- No chodź, już się obudziła. - usłyszałam głos Eternity. - No chodź rzesz! Musisz z nią na ten temat pogadać! - weszła do pokoju ciągnąc blondyna za nadgarstek.
- No dobra, to my zostawimy was samych. - powiedziała Stevie i skinęła głową na resztę zebranych. Ja i Mikey zostaliśmy sami w pokoju. On usiadł na przeciwległym łóżku, a ja wyprostowałam się nieco.
- Więc ... - zaczęliśmy jednocześnie. W normalniej sytuacji roześmialibyśmy się, ale to nie była normalna sytuacja.
- Gadałem trochę z Amber ...
- Czekaj z kim? - przerwałam mu.
- Amber, albo Nancy Pansy to ta dziewczyna z granatowymi włosami. Ale wracając do tematu... Gadałem z nią trochę i poradziła mi coś, ale jest to tak cholernie durny pomysł, że chyba wybiorę własną opcję. - spojrzałam na niego wyczekująco. - Może najlepiej o wszystkim zapomnieć?
- Też o tym myślałam, znaczy przez ten czas kiedy ewentualnie nie byłam nieprzytomna, i doszłam do tego samego wniosku. - powiedziałam czując lekką ulgę.
- Czyli przyjaciele? - spytał.
- Przyjaciele.
- A tak poza tym, to jak się trzymasz? Słyszałem, że ostro odjechałaś ... to znaczy, że byłaś nie przytomna i w ogóle.
- Ostro odjechałam, to dobre określenie. Najgorsze jest to, że nic z tego nie pamiętam. - powiedziałam starając się rozluźnić, jednak w pokoju ciągle panowało niezręczne napięcie. Spojrzeliśmy na siebie i oboje się lekko uśmiechnęliśmy. Właściwie nie było o czym rozmawiać, wszystko co chcieliśmy powiedzieć zostało już powiedziane. Zostało nam tylko milczenie, które tak naprawdę wyrażało więcej niż tysiąc słów.
*****
- Witam, witam i o zdrowie pytam. Głównie tych, którzy muszą trzymać zimne okłady na głowach, bo wczorajsza impreza była nad wyraz udana. Dla większości przynajmniej. - dlaczego w tym momencie spojrzał na mnie? - Nie chcę wam zaniżać samooceny, ale pomimo fajnego klimatu nie daliście z siebie wszystkiego. Może za tydzień będzie lepiej ... Wracając do tematu przewodniego dzisiejszego apelu, chcemy wam przekazać kilka ważnych informacji. Chodzi nam głównie o nowe osoby, które jeszcze nie wiedzą o co dokładniej nam chodziło, kiedy zakładaliśmy akademię. Jednak o tym opowie wam mój dobry przyjaciel Ray. - Party oddał mikrofon Jet Starowi. Czyli Jet, to tak na prawdę Ray ...
- Witam wszystkich zebranych. Tym razem to ja mam ględzić na temat historii szkoły, ale ponieważ sam jestem na niezłym kacu postaram się to skrócić. Szkoła powstała, bo potrzebowaliśmy większej grupy ludzi, którzy pomogli by nam pokonać Better Living, właśnie po to tu jesteście. Będziemy was uczyć zaawansowanego posługiwania się bronią palną, będziemy walczyć wręcz, prowadzić wszelkie pojazdy i tym podobne. Podejrzewam, że niektórzy nowi myśleli, że będą jacyś nauczyciele, albo ktoś w tym stylu i się nie mylili. To my jesteśmy waszymi nauczycielami. Jednak nie profesorami, a może bardziej trenerami. Zajęcia zaczynają się o godzinie dwunastej i trwają do obiadu, macie dwugodzinną przerwę, a potem wracacie na salę treningową i ćwiczymy dalej. Macie szczęście, bo w środy, piątki, soboty i niedziele jest wolne. Informacje o tym z kim, gdzie i kiedy macie zajęcia znajdziecie przy wejściu do akademika. Tylko tyle chyba mam wam do powiedzenia. - zerknął w stronę Fun Ghoula, który jak się dowiedziałam miał na imię Frankie. Ten pokazał mu gest wskazujący palenie. - Aha i jeszcze jedno - palenie w akademiku zabronione! Jak chcecie, to wyjść na zewnątrz, albo choćby na balkon. - powiedział, po czym zszedł ze sceny i oddał mikrofon z powrotem w dłonie Gerarda.
- No dobra, to by było na tyle. Obiad jest za godzinę, więc mam pytanie, kto miał być dziś na kuchni? - ręce podniosły trzy dziewczyny. - No dobra, to się pospieszcie, bo macie nie całą godzinę. Aż się boję co wymyśliły tym razem. - powiedział do Franka, kiedy dziewczyny wybiegły z auli. A właściwie wyszły przez okno.
*****
Zajrzałam do kuchni, bo tym razem to Neon była jedną z kucharek, jak się okazało za karę. Nie chciała powiedzieć, co dokładnie przeskrobała, ale niezły miałam z niej ubaw, kiedy upierała się, że to nic poważnego. Poznałam jeszcze Teenage Poison, czyli Elizabeth, oraz Dark Sun. Sun ma na imię Kate i to z nią tak naprawdę gadałam więcej, niż z Teenage, ona do reszty była pochłonięta krojeniem warzyw na coś tam.
Ból głowy już całkiem minął. Na stołówce rozglądałam się za czarnowłosą, jednak żadna z dziewczyn nie przypominała mi osoby z moich rozmytych wspomnień.
Siadłam do jednego ze stołów, przy którym siedziała Eternity, Pansy i jak się dowiedziałam Adrenaline Sunshine.
- Mmmm, co to właściwie jest? - spytała Adrenaline grzebiąc widelcem w talerzu.
- Nie mam pojęcia i nie jestem pewna, czy chcę wiedzieć ... - stwierdziła Pansy patrząc na swoją porcję.
- Dobra, ale nie zmienia to faktu, że nie jest aż takie złe. - powiedziała Eternity. - Choć ja też wolałabym się nie dowiedzieć co tam wrzuciły.
Przyznam się, że ich nie słuchałam, patrzyłam na Mikeya, który też chyba nie słuchał tego, co Frank tak zawzięcie opowiadał. Gapił się na szklankę z kompotem robionym przez Stevie. Czy jego w ogóle obchodziło to, co zdarzyło się rano? W pewnym momencie podniósł wzrok znad szklanki i spojrzał na mnie. Niepewnie się uśmiechnął. Nie potrafiłam mu odpowiedzieć tym samym, za dużo sprzecznych myśli plątało mi się w głowie. Pewnie uważa, że jestem żałosna, ale cóż, przecież to prawda. Wróciłam do jedzenia makaronu z sosem o niezidentyfikowanej bliżej konsystencji, który przy bliższym poznaniu zyskiwał smakiem. Nie byłam głodna, ale dziewczyny opowiadały mi jak bardzo się chcą postarać, żeby im to wyszło. Nie chciałam im zrobić przykrości. Szybko opróżniłam talerz i wstałam od stołu. Byłam pierwsza w całej jadalni, ale nie miałam ochoty na nikogo czekać.
- Ja ... będę w pokoju. - powiedziałam powoli, po czym odwróciłam się i szybko wyszłam.
Kiedy znalazłam się za drzwiami jadalni poczułam pewnego rodzaju ulgę. Nareszcie byłam w pełni sama. Powoli skierowałam się w stronę schodów.
Gdy weszłam do pokoju rzuciłam się na dwuosobowe łóżko i zamknęłam oczy. Takie łóżka jak to są w naszym akademiku podobno rzadkością i powinnam się czuć zaszczycona, że mnie się takie trafiło. Zastanawiałam się czy to dobrze, że wyszłam stamtąd tak wcześnie. Podobał mi się ten moment w którym spojrzeliśmy na siebie jednocześnie, niestety nie odpowiedziałam mu uśmiechem na uśmiech.
- Alice, ty idiotko! Czemu też się nie uśmiechnęłaś? - powiedziałam z uśmiechem na głos. Czasem lubiłam mówić do siebie, szczególnie w chwilach, kiedy pomimo tylu ludzi wokoło mnie czułam się taka samotna.
- No właśnie, czemu się nie uśmiechnęłaś? - usłyszałam. Przestraszona zerwałam się do pozycji siedzącej.
- Mikey? Co ty tu robisz? - spytałam skonsternowana.
- Prawie że wybiegłaś z jadalni, chciałem sprawdzić czy wszystko okay. - odpowiedział kładąc się obok mnie na łóżku. Ja sama też wróciłam do pozycji leżącej. - Trafiło ci się dwuosobowe łóżko? Jak na nową to całkiem nieźle. - powiedział obracając się na bok, tak, że leżeliśmy twarzą w twarz.
- Ma się ten urok osobisty. - stwierdziłam z uśmiechem.
- To prawda, uroku osobistego masz aż zanadto. Podzielisz się?
- Ale jak?
- Zaraz ci pokażę ...
8

001. Come on, come on and fuck this whole wide world

- Błagam, chłopaki weźmy ją do akademii! - powiedział ten ucieszony, dziewczęcy głos.
- Nie wiemy nawet kim jest, nie możemy jej tak po prostu ufać. - następny dziewczęcy, tym razem jakby niezadowolony.
- Dziewczyny, spokojnie! Podejmijmy decyzję razem. - tym razem męski, dość niski, ale jakby czymś rozbawiony.
Od kilku minut przysłuchiwałam się rozmowie na temat tego, czy zabrać mnie do jakiejś akademii, czy nie.
- Nie wygląda na killjoysa ... Poczekajmy, aż się obudzi. - na słowo killjoy natychmiastowo poderwałam się do pozycji siedzącej. Poczułam na sobie wyczekujące wzroki równo czterech osób. Jedna z nich chyba nie wytrzymała, bo prawie w podskokach podbiegła do tego cholernie niewygodnego łóżka na którym się znajdowałam.
- Heeeeej! Jestem Eternity Dreamer, a ty jak się nazywasz? - spytała uradowana. Miała nadmiernie radosny głos. Przecież żaden człowiek nie powinien brzmieć na tak szczęśliwego.
- Alice ... Jestem Alice. - mruknęłam po czym z powrotem opadłam na materac. Musiałam otworzyć oczy, chęć zobaczenia jak wygląda posiadaczka tego tęczowego głosiku była ode mnie silniejsza. Powoli rozchyliłam powieki i zwróciłam swój wzrok na dziewczynę. Ubiorem przypominała rebelianta. I to bardzo ...
- Głuptasie, nie pytam o to jak cię nazwali rodzice, tylko o to jak ty sama siebie nazwałaś.
- Daj jej spokój. - powiedział jeden z chłopaków. Spojrzałam na niego i zamarłam. Nie potrafiłam wydusić ani słowa. Kobra Kid. Chłopak moich marzeń, człowiek, którego głos przyprawia o ciarki ... Siedziałam z nim w jednym pokoju! Moje serce waliło jak oszalałe, myślałam, że zemdleję po raz kolejny.
- To powiesz nam jak się nazywasz, czy będziesz sie tak na niego gapić w nieskończoność. - spytała Eternity z pewnym wyrzutem.
- Murder Scene ... jeśli o to wam chodzi. - powiedziałam, kiedy moje oczy zażądały zamrugania. Z powrotem usiadłam i przeciągnęłam się jak kot. - Gdzie ja w ogóle jestem? - spytałam rozglądając się po pomieszczeniu.
- W naszej kryjówce. - powiedział Kobra.
"Dziewczyno! Opanuj się, to tylko Kobra Kid, nic nadzwyczajnego! Dobra, jest nadzwyczajny, ale chyba nie chcesz wyjść na fan-girlsa!" - ten cholerny głosik w mojej głowie próbował mnie uspokoić i nawet mu to wychodziło.
- To jak, bierzemy ją do akademii? - spytała inna dziewczyna. Ta z kolei była nadmiernie opanowana, jakby wręcz wyprana z emocji. - Tak na marginesie, jestem Bunny. - powiedziała nieco nieśmiało. Siedziała na stole, zaraz obok niej siedziała jeszcze jedna dziewczyna, która zawzięcie coś rysowała. Kobra siedział na krześle, a o jego nogi oparta była gitara basowa.
- Fender Highway. Jedynka. - szepnęłam, a w moich oczach pojawiły się gwiazdki. Fender był moim największym marzeniem odkąd tylko pamiętam.
- Niech wam będzie, pojedzie z nami. - powiedział patrząc kolejno na każdą z dziewczyn po czym wstał i wyszedł z pokoju.
- A więc Murder Scene? - spytała Bunny. Pokiwałam głową na tak. - Znaleźliśmy cię nieprzytomną przed jakimś płonącym domem na przedmieściach co więcej jakiś chłopak do ciebie celował z ray-guna. - spojrzałam na nią pytająco. Przecież to nie mógł być ... - Musieliśmy go zastrzelić. - dodała po chwili. Łzy napłynęły mi do oczu.
- To był dla ciebie ktoś ważny? - spytała Eternity widząc moją reakcję. Natychmiastowo zmienił się jej wyraz twarzy.
- To był mój brat! - prawie krzyknęłam.
Bunny zasłoniła usta ręką, a ta rysująca podniosła wzrok znad kartki i zeskoczyła ze stołu.
- Czy to on? - spytała pokazując mi swój rysunek. - Pytam się, czy to on?
- Tak, tak, to jest mój brat. To był mój brat! - wrzasnęłam wyrywając dziewczynie szkicownik i rzucając nim o ziemię. - Teraz nie żyje, nie żyje przez was! - wstałam i wybiegłam z pomieszczenia.
Łzy wściekłości płynęły po moich policzkach. W korytarzu zderzyłam się z kimś, kto natychmiastowo mnie przytulił. Powoli spojrzałam w górę, aby zobaczyć kto przyniósł tu ze sobą ten wspaniały zapach kawy. Rozmyty obraz ukazywał chłopaka nieco wyższego od mnie, miał ostro czerwone włosy i bladą cerę.
- Party Poison. - szepnęłam i osunęłam się na ziemię.
Nie byłam nie przytomna, może trochę otumaniona. Pamiętam tylko jak Party przeniósł mnie z powrotem na ten niewygodny tapczan.
- Co się stało? - usłyszałam głos Kobry.
- Ten chłopak ... to był jej brat. - powiedziała smutno Eternity.
- No witam was kociaki, ile jeszcze mam czekać? - do pokoju weszła platynowa blondyna ubrana we wszystkie odcienie fioletu. - Hej, co macie takie miny?
- Neon, to nie jest dobry moment ... - zaczęła Bunny.
- Coś się stało? - blondyna nazwana "Neon" spoważniała.
- Tamten chłopak ... - zaczął tłumaczyć Kobra, jednak mu przerwałam.
- To był mój brat, miał na imię Rich i był jedyną osobą z mojej rodziny, która mi została. - powiedziałam z wyrzutem.
- Posłuchaj mnie, wiem co czujesz, te cholerne Draculoidy zajebały mi całą rodzinę, ale ja jeszcze żyję. I zemszczę się. Obiecałam im. - powiedziała niebieskowłosa.
- Mnie Draki zabiły siostrę. Nie wybaczę im tego do końca życia, ale jak na razie trzeba iść przed siebie.
- Show must go on. - powiedziała cicho dziewczyna ze szkicownikiem.
Przez chwilę nawet zapomniałam, że moje łzy ciągle spływają po policzkach. Pustka w sercu była jedynym uczuciem, które w tej chwili byłam w stanie opisać. Z jednej strony uratowali mi życie ... z drugiej zrobili to kosztem mojego kochanego brata.
- Mogę spytać kto z was oddał ostatni strzał? - spojrzałam na nich wyczekująco.
W pomieszczeniu zapadła niezręczna cisza, każde z nas bezczynnie gapiło się w podłogę.
- To ja strzelałem. - tego obawiałam się najbardziej.
Kobra Kid zabił mojego braciszka ...
- Możemy skończyć? Nienawidzę takiej atmosfery. - powiedziała ze spuszczoną głową blondyna. - Tak w ogóle, to jeszcze nie miałam okazji się przedstawić. Neon Muffin, ale mów mi Stevie. - powiedziała wyciągając do mnie rękę.
- Alice, ale mów mi Murder Scene. - odparłam niechętnie. Od kilku chwil miałam jakiś dziwny uraz do słowa "Murder"
- Jedźmy już. - powiedział Party starając się rozluźnić atmosferę.
- Dobra, ale ja prowadzę. - powiedziała Neon.
- Pod warunkiem, że nas nie zabijesz. - stwierdziła Bunny, ale chwilę potem zauważyła, że to stwierdzenie było nie na miejscu.
*****
Ponieważ nie mogliśmy się wszyscy zmieścić do pięcioosobowego wozu musiałam jechać razem z Kobrą jego skuterem. Użyczył mi swojego słynnego kasku z napisem "Good luck"
W końcu, po niemalże godzinie jazdy dotarliśmy do wysokiego, ceglanego budynku w którym wszystkie okna były oświetlone.
- Witaj w Akademii Walki z Better Living Industries dla Przyszłych Killjoysów! W skrócie AWBLIPK. - powiedziała Eternity rozkładając ręce i kręcąc się w kółko jak hipis.
- Caroline uspokój siebie i swoje adhd chociaż na chwilę. - powiedziała błagalnym tonem Bunny wysiadając z samochodu.
Nagle drzwi frontowe otworzyły się i stanęła w nich postać chłopaka. Na oko był w moim wieku. Ubrany w skórę i ciemne rurki. W tym czasie już wszyscy zdążyli opuścić auto.
- Amber, wrócili! - krzyknął chłopak za siebie i poszedł gdzieś. Na jego miejsce weszła granatowo-włosa dziewczyna w koszulce Misfits.
Poczułam się jakoś dziwnie, wszyscy byli poubierani kolorowo, mieli wielobarwne, farbowane włosy i ten niepowtarzalny styl. A ja? Stare martensy gladiatory, czarne rurki, koszulka z napisem "Do or die" i srebrny zegarek po mamie na łańcuszku. Włosy miałam naturalnie kasztanowe zapuszczane od dwóch lat, sięgały pasa.
Moje bębenki uszne zostały silnie zranione przez pisk dziewczyny.
- Chłopaki, gdzie wyście byli? Za godzinę zaczyna się koncert ... - jej wzrok padł na mnie. - Kto to? - spytała patrząc w moją stronę z zaciekawieniem.
- Jestem Alice. Znaczy Murder Scene ... - powiedziałam. Zastanawiałam się, czy nie podać dziewczynie ręki, ale to chyba nie było by w moim stylu.
- Nancy Pansy, dla przyjaciół Amber. - przedstawiła się granatowa. - Czyżbyś była nowa?
- Tak, Murder będzie się tu uczyć. - wyprzedził moją odpowiedź Party.
Zerknęłam na niego pytająco. Jak to ... uczyć? Nie było mowy o tym, że tu zostanę, że będę tutejszą uczennicą.
- Możemy ją przygarnąć do naszego pokoju. Po ostatniej walce ... zwolniło się trochę miejsca. Co ty na to Caroline? - Neon spojrzała pytając w stronę Eternity, ta jedynie skinęła głową na tak. - Świetnie, pokażę ci nasz pokój! - powiedziała uradowana blondyna i złapała mnie za nadgarstek.
Po kilku minutach biegania po schodach znalazłyśmy się w długim, granatowym korytarzu.
- To jedno z trzech pięter akademickich w tym skrzydle. Drugie z kolei, ale wyżej prawie nikt nie mieszka, bo chłopaki robią z tamtych pokoi jakąś wielką tajemnicę. - objaśniła. Muszę przyznać, że to trzecie akademickie piętro mnie co najmniej zaintrygowało. - To jest nasz pokój, numer 217.
- Jak w Lśnieniu. - stwierdziłam z uznaniem.
- Dokładnie. - mówiąc to wyjęła z kieszeni klucz i otworzyła pokój. - O kluczyki się nie martw, damy ci twoją własną parę. Nie wystrasz się bałaganu, ale ani mnie, ani Caroline nie chce się sprzątać.
- Nie ma sprawy. - powiedziałam, kiedy Stevie otworzyła drzwi.
W pokoju wcale nie było aż tak strasznie, kilka ciuchów na podłodze, jakieś naczynia na stoliku.
- Eeeee, widziałam już w życiu większy burdel. - stwierdziłam przypominając sobie jak kiedyś Rich postanowił mi wyprawić urodziny ... - Z tego co pamiętam Amber mówiła coś o koncercie.
- Tak, w każdą sobotę chłopaki dają koncert na auli. Znaczy aula pierwotnie była aulą, teraz jest to sala do spotkań towarzyskich i organizacyjnych. Na koncert musisz wyglądać wystrzałowo, inaczej się nie wpuszczą. - powiedziała Neon.
- Zależy co rozumiesz przez wystrzałowo. - powiedziałam. W tym momencie do pokoju weszła Eternity.
- Caroline, mamy około czterdziestu minut, aby naszą Alice zrobić na bóstwo. - kiedy Neon to powiedziała w oczach Eternity pojawiły się dwie małe iskierki.
- Na co jeszcze czekamy? - spytała prawie piszcząc z radości.
Dziewczyny dokładnie wypytały mnie o ulubione kolory z wyjątkiem czarnego, więc uczciwie odpowiedziałam im, że czerwony i zielony. Potem kazały mi przymierzać swoje ubrania, ale nie mogłam patrzeć w lustro, z resztą nie miałabym jak tego dokonać, bo oczy związały mi bandamką. Ciągle wyrzucały z szaf coraz to nowe ciuchy, a ja się zastanawiałam, czy one tam nie mają przypadkiem worków próżniowych. W końcu dobrały mi jakiś strój. Potem zaprowadziły mnie do jakiegoś innego pokoju i posadziły na fotelu fryzjerskim gdzie bez wątpliwości wyżywały się artystycznie na moich włosach. Kiedy już je wysuszyły rozebrały mnie do bielizny i zaprowadziły do jakiegoś pokoju, gdzie w końcu rozwiązały mi oczy. Cwaniary zrobiły to tylko po to, aby mnie pomalować. Potem wróciły z ciuchami, ale miałam mieć zamknięte oczy. No więc nie patrzyłam i na ślepo ubrałam się w to, co mi przyniosły. Tych ubrań było chyba z piętnaście ... Kiedy już odprowadziły mnie z powrotem do naszego pokoju i postawiły przed lustrem nie mogłam uwierzyć, że to ja.
Włosy miałam przystrzyżone i nastroszone, wygolone po obu stronach, ale opadały nieco na prawą stronę, a to za sprawą grzywki zaczesanej na bok. Trochę jak Kobra Kid ... Pomińmy fakt, ze miały kolor oczojebnie zielony z czerwonymi pasemkami. Ubrana byłam w podkoszulkę na ramiączkach w biało-niebieskie paski, na to bawełniana, ciemnoszara koszulka z luźnym dekoltem, przez co na jednym ramieniu zwisała, pierwotnie miała odkrywać brzuch, jednak pasiasty top załatwił sprawę. Włożyły mi czarną, króciutką tutu na której bezwładnie zwisał pasek z klamrą w kształcie Batmana. Na nogach miałam podziurawione, nie do końca kryjące, czarne pończochy zakończone koronką. Warto dodać, że spódniczka była tak krótka, że odsłaniała koronkowe zakończenie pończoch. Pod nimi miałam oczojebnie zielone kabaretki z drobnej siateczki. Stopy obute miałam w czarne glany do połowy łydki. Jeden but miał czerwone sznurówki, drugi zaś zielone. Oczy pomalowały mi czarnym eye-linerem i dokleiły czerwone, mega-długie, sztuczne rzęsy. Usta pomalowały delikatnym błyszczykiem.
- Wow! - skomentowałam. Wyglądałam naprawdę niesamowicie i zjawiskowo.
Dziewczyny przybiły sobie piątki. Widocznie im też się podobał ten efekt.
- My idziemy tak, jakoś się zmęczyłam tym całym malowaniem i wybieraniem ubrań. - powiedziała Eternity, a Stevie tylko jej przytaknęła. - To jak, idziemy?
- Poczekajcie sekundkę, chcę się na siebie jeszcze troszkę napatrzeć. - powiedziałam szczerząc się do lustra.
- Chodź ty mały samolubie! - powiedziała rozbawiona Neon.
-  Ej, macie jakieś agrafki? - spytałam.
Szybko znalazły to, czego potrzebowałam. Wzięłam jedną, najmniejszą i wpięłam ją sobie do dziurki na kolczyk w lewym kąciku dolnej wargi.
- Teraz możemy iść. - powiedziałam roześmiana.
*****
- Witam was, drogie panie. - powiedział chłopak stojący na wejściu do auli, która od zewnątrz wydawała się być naprawdę gigantyczna. - Proszę o wasze imiona, muszę sprawdzić, czy jesteście na liście.
- Vampire, proszę cię, nie możesz sobie darować, przecież na liście są wszyscy, a ty dobrze wiesz jak się nazywamy! - zaczęła Stevie.
- Dajcie się nacieszyć i mówcie te swoje imiona, bo inni też chcą wejść.
- Niech ci będzie. Eternity Dreamer. - powiedziała Caroline, a Vampire odhaczył ją z tej swojej listy.
- Neon Muffin i pamiętaj, że się zemszczę! - zagroziła Stevie, po czym wybuchła głośnym śmiechem.
- Murder Scene. - powiedziałam z uśmiechem.
- Nowa? - spytał, a ja pokiwałam głową. - W takim razie jestem Vampire Revenge.
- W takim razie moje imię już znasz. - uśmiechnęłam się.
- Wpuść je. - powiedział do jakiegoś gościa na rolkach, który otwierał i zamykał drzwi.
Ciekawa fucha ...
Weszłyśmy do środka. Ponieważ pomieszczenie było naprawdę duże, pomieściło wszystkich i każdy miał wystarczającą ilość miejsca. Na stolikach stały drinki w niezliczonych kolorach, przeróżne alkohole, owoce, trochę jedzenia i ... paczki z papierosami. Było tego pełno, jeszcze pozamykane. Pierwsze co zrobiłam, to pochwyciłam jakiś kieliszek z dość mocnym trunkiem i usiadłam na krześle przy stoliczku. Dziewczyny zrobiły to samo. Neon wzięła jedną paczkę fajek i otworzyła ją. Ja i Stevie wyciągnęłyśmy po fajce, a Eternity pognała w tłum, bo chłopcy mieli zaraz wychodzić na scenę. Kiedy już wypaliłyśmy i obgadałyśmy kilka tematów zrobiłyśmy to samo co Caroline. Naszym rozmowom sprzyjał alkohol przez co już się rozluźniłyśmy. Chłopakom towarzyszyły piski dziewczyn, więc i ja piszczałam. Zaczęli od F.T.W.W.W. jak się dowiedziałam od Neon, ta piosenka była swego rodzaju hymnem szkoły.
They wanna grip the cross,
Make cavities,
Adjust because it purely is a crime
We full-on freak the cops, that causality
And break the walls of cryogenic slime
9

Prolog: Famous last words.

Ostrze nożyczek okalające gładką ramkę z napisem "EXTERMINATE" ... Wycinałam je odkąd tylko czwórka postanowiła się zbuntować, odkąd postanowili postawić się okrutnym rządom Better Living. Odkąd władzę objął Korse życie ludzi podobno stało się o wiele gorsze niż przedtem. Ja sama nie mogę się na ten temat wypowiadać, bo nigdy nie zaznałam innego życia niż to kierowane przez BL. Z opowiadań ojca wiem, że kiedyś ludzie mogli nosić, robić, mówić i myśleć to co chcieli. To prawda, marzę, aby stanąć obok Kobry Kida i strzelać z ray-guna do Draculoidów. Zawsze po cichu podkochiwałam się w Kobrze, dlatego też teraz płakałam. Płakałam, bo pod zdjęciem, które wycinałam znajdował się podpis "Killjoysi zaginęli, aktualnie nikt nie wie gdzie znajduje się czwórka rebeliantów."
- Jak myślisz, żyją? - zwróciłam się do swojego brata.
- Nie mam pojęcia, ale nie dali by się od tak zabić, czy porwać. Na pewno nie bez walki. - spojrzał na mnie i nieco posmutniał. - Nie płacz, na pewno nic im nie jest Kobra ... - nie zdążył dokończyć, bo w tym momencie do naszego pokoju wpadł ojciec.
- Szybko, Draculoidy tu idą. - prawie krzyczał. - Jest z nimi Korse.
Wymownie spojrzałam na brata. To właśnie Korse kilka miesięcy temu zabił naszą matkę.
- Zabiję skurwiela ... - szepnął Rich.
- Nie, macie iść na strych i się nie odzywać. - oboje z bratem wstaliśmy od stołu.
- Ale tato ... - próbowałam się sprzeciwić.
- Nie ma dyskusji. Na górę, natychmiast! - wskazał na drabinkę stojącą przy otwartej klapie.
Na nasze nieszczęście wejście na strych znajdowało się w naszym pokoju. Zdążyłam tylko złapać w pośpiechu zdjęcie czwórki oprawione w kolorową ramkę z napisem "Killjoys, make some noise", którą sama zrobiłam. Rich niechętnie wszedł na górę, ja zaraz po nim. - I jeszcze jedno ... Dzieciaki, pamiętajcie, że was kochałem. - dodał, po czym zamknął klapę.
Dopiero po chwili dotarło do nas, że ostatnie zdanie było swoistym pożegnaniem, jednak na cokolwiek było już za późno. Usłyszeliśmy trzaśnięcie drzwi, jakieś krzyki i kilka strzałów. Chciałam pisnąć, ale brat w porę zatkał mi usta dłonią i przytulił do siebie. Wybuchłam tłumionym płaczem pełnym smutku i rozgoryczenia. Dotarło do mnie, że teraz jesteśmy sierotami. Brat niby mógł się mną zaopiekować, ale to przecież nie to samo. Był co prawda jak na dziewiętnastolatka bardzo odpowiedzialny i inteligentny, zawsze się mną opiekował. Zawsze przejmował się losem swojej głupiej siedemnastoletniej siostry, która była jego przeciwieństwem. Odkąd skończyłam 10 lat wiedziałam, że zawsze będę tą czarną owcą w rodzinie, tą, która nie uczy się tak dobrze jak jej starszy braciszek, tą, która zawsze była bardziej zamknięta, bardziej odizolowana od społeczeństwa. Po prostu dziwna. A jednak brat mnie kochał. Odsunęłam się od niego i usiadłam na podłodze ciągle trzymając w rękach ramkę ze zdjęciem. Spojrzałam na brudne, okurzone twarze chłopaków. Brat usiadł obok mnie.
- Czujesz? - spytał pociągając nosem. Po chwili wiedziałam o czym mówił. - Dym.
- Czy oni ...
- Chyba tak. - odparł czytając mi w myślach. - Chcą się pozbyć jakichkolwiek dowodów. Musimy się pospieszyć, inaczej spłoniemy razem z całym domem. - mówiąc to próbował otworzyć okno z którego potencjalnie mogliśmy wyskoczyć. - Kurwa. - skomentował.
- Poczekaj chwilę. - powiedziałam wstając z podłogi i ocierając łzy. Podeszłam powoli do okna. - Odsuń się lepiej. - dodałam patrząc na brata.
Odsunęłam się od okna na odpowiednią odległość, rozpędziłam się i kopnęłam szybę. Ta rozbiła się na mnóstwo maleńkich kawałeczków. Smród dymu drażnił moje nozdrza, co doprowadzało mnie do szału.
- No skacz, na co czekasz?! - krzyknęłam na Richa, który z przestrachem stał na framudze okna i patrzył w dół. Miałam ochotę podejść do niego i go zepchnąć. - No skacz! - wrzasnęłam tak, że drgnął i wypadł na zewnątrz. Jednak nie wyglądało na to, aby miało mu się coś stać.
- Alice, pospiesz się! - usłyszałam z dołu. Pobiegłam tylko po zdjęcie. Wlazłam na okno, pocałowałam na szczęście zdjęcie i nawet nie patrząc w dół skoczyłam.
Wylądowałam chyba w czyichś objęciach, jednak nie jestem pewna. Zemdlałam.