SlideShow

6

006. Lost in the prescription she's got something else in mind.

 Ekhem, robimy mały przeskok w czasie, ale chciałam się dopasować do Halloween. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe. Pytałam Was o przebrania, ale wszystkich wepchnę dopiero w Halloweenowej siódemeczce. Od razu muszę przyznać, że jesteście niesamowicie kreatywne i szczerze mówiąc zaimponowałyście mi. Oczywiście najbardziej podobały mi się (nie chcąc nikogo faworyzować) Grell Sutcliffe, Monster Cookie w wydaniu zombie i Samara, która mnie przeraża. Miłego czytania i endżoj i w ogóle...
*****
Miesiąc później

- Moi drodzy, zacznijmy od tego, że nieco rozleniwiliście się od czasu ostatniego ataku. Nie podoba nam się to. Rozumiemy, że wielu z Was doznało poważnych uszkodzeń kończyn, ale już się z tego wylizaliście, więc chyba pora wziąć się do roboty! - głos Ray`a odbijał się od kolorowych ścian. - Poznaliśmy się, wiemy kto, jak się nazywa, więc na integrację już nie zwalicie. - zaśmiał się. - Postanowiliśmy wprowadzić grafik mówiący o tym, kiedy i gdzie znajdują się lekcje obowiązkowe, a kiedy dodatkowe. Ponieważ Kobra jeszcze nie doszedł do siebie, wszystkie jego lekcje będziemy przejmować w określonej kolejności. Frank, Gerard i ja. Co więcej... - poczułam lekkie szturchnięcie w ramię i spojrzałam do góry. Stała nade mną Sid i uśmiechała się dyskretnie wskazując palcem na całującą się w kącie parę. W tych dwóch osobach rozpoznałam Stephanie i Joh. Słodko tak razem wyglądali, ale wstydu nie mieli za grosz.
Joh był najlepszym kumplem Kobry, który przez ostatni miesiąc nie robił nic poza spaniem, czytaniem komiksów, jedzeniem i piciem kawy. Kindy strasznie się nim przejmował, pomimo, że dobry humor nie opuszczał Mikeya na krok. Już kilka razy był na stołówce, co nie zawsze kończyło się zbyt dobrze. Chłopcy wszędzie ze sobą chodzą, jeśli w przypadku Kobry można mówić o chodzeniu.
- ...ale nie tylko dlatego. Jest jeszcze jeden powód. Otóż nasz ukochany Fun Ghoul obchodzi w to Halloween swoje dwudzieste pierwsze urodziny! Oczko kochani, oczko! To właśnie on wpadł na to, żeby zrobić świąteczną imprezę połączoną z kinder party. - salę ogarnął szmer pojedynczych śmiechów. - Impreza oczywiście odbędzie się z 31 na 1, przebrania obowiązkowe! - kiedy Jet coś ogłaszał na apelach, to kojarzył mi się z Dumbledorem ze starych książek mojej mamy. Opowiadały one o wybitnym czarodzieju, który myśląc, że jest zupełnie normalnym nastolatkiem trafia do szkoły magii. Jak na stare książki, to dość ciekawa historia.
- Koniec tego ględzenia. Impreza jest za tydzień bla, bla, bla. Temat skończony. Dziś pieczę w kuchni obejmują Jelly Killer - zielono-włosa wstała i przeszłą na bok. - Planetary Child i Murder Scene. - tego najbardziej się obawiałam, że dadzą mi dyżur w kuchni, jednak razem z Nadine posłusznie przeszłyśmy na bok i kiedy dołączyłyśmy do Thief zaczęłyśmy dyskutować na temat tego, co zaserwujemy reszcie.
*****
Stałam nad patelnią i gapiłam się na naleśnika, który powoli zaczynał nabierać rumieńców.
- Dobra dziewczyny, przyznać się, który z killjoysów wam się najbardziej podoba. - zagaiła Neon Angel, która przyszła nam trochę potowarzyszyć w kuchni.
- Fun Ghoul. Słodki jest. - zaczęła Nadine i zaśmiała się.
- Dokładnie. - skwitowała Thief krojąc jabłka.
- A ty, Alice, jak myślisz, który jest najlepszy? - dopytywała się Victoria.
- Jakby się tak zastanowić, to chyba Kobra. - Angel zakrztusiła się jabłkiem, które ze smakiem wcinała.
- Pojebał cię? - ta to była bezpośrednia. - Mikey? Przecież on jest ... fuj. - dokończyła z obrzydzeniem.
- Wcale nie jest taki zły. - stwierdziła po namyśle Jelly.
- Dziwne jesteście. Idę stąd. - stwierdziła Victoria zeskakując z blatu na którym siedziała.
- Papa, ja cię nie zatrzymuję. - powiedziałam ze śmiechem na ustach. Dobrze wiedziałam, że Angel i Mikes mają ze sobą na pieńku od dłuższego czasu.
- A tobie, Victoria, kto się podoba? - spytała z odrobiną ironii w głosie Thief.
- Ja osobiście wolę Gerarda. - stwierdziła z powrotem siadając na blacie. Umiejętnie przerzuciłam naleśnika na drugą stronę i oparłam się o lodówkę.
- Wystartuj do niego. Z tego, co wiem, jest zupełnie wolny. - stwierdziłam biorąc do ręki garść malin i wkładając sobie jedną z nich do ust wróciłam do obserwowania ciasta.
- No chyba ci się w głowie poprzewracało, i co, miałabym tak po prostu do niego podejść i co powiedzieć? "Hej, kocham cię!" - zaśmiała się.
- Aż tak? - spytała ni stąd ni zowąd Planetary.
- Co aż tak?
- Aż tak ci się podoba, że jesteś w stanie powiedzieć, że go kochasz?
- Niee, no coś ty, tak mi się powiedziało. - wyjaśniła Angel, ale chyba nikt jej jakoś nie uwierzył.
*****
- Alice, błagam cię, powiedz, że to nie ty robiłaś te naleśniki, bo będziesz mi takie musiała smażyć codziennie. - zaśmiała się Stevie wcinając czwartego już naleśnika z owocami i polewą czekoladową.
- Ja, ja. Przepis mojej świętej pamięci mamy. Ona wiedziała jak przyrządzić coś dobrego. - powiedziała biorąc kęsa ciasta do ust i nieświadomie brudząc sobie nos czekoladą. W tym momencie do jadalni wszedł Mikey, oczywiście w towarzystwie Kindy. Pomachałam mu ręką i wskazałam dwa wolne miejsca przy naszym stoliku. Jedno obok Mystic, a drugie obok Stevie, czyli naprzeciwko mnie. Joh usiadł obok Stephanie, a Mikey obok Neon. Spojrzałam na niego, a on cicho się zaśmiał.
- Masz czekoladę, o tu, na nosie. - powiedział przejeżdżając mi palcem po nosku. Nadal miał lewą rękę w temblaku, ale przynajmniej mógł chodzić po akademiku. Wzięłam talerz, nałożyłam na niego cztery naleśniki, polałam je czekoladą i podałam mu. Dobrze wiedziałam, że sam by sobie nie poradził. Blondyn podziękował mi i uśmiechnął się. Jezuu, jaki on ma uśmiech. W tym momencie się rozpłynęłam.
- Za co przebieracie się na Halloween? - przerwała ciszę Joanne. - Ja już mam strój.
- Serio, przecież apel na ten temat był jakąś godzinę temu. - zdziwił się Mikey.
- I co z tego? Będę Grell`em Sutcliffe`em. - powiedziała dumnie i uśmiechnęła się.
- Wow, wysoko mierzysz. - stwierdziłam przypominając sobie kilka odcinków anime.
- A ja będę gnijącą panną młodą, ot co. - powiedziała Dark Sun.
- A masz suknię ślubną? - spytała Joanne.
- Ano mam. Ale skąd, to już moja sprawa. - stwierdziła Kate.
- A ja się przebiorę za ... narzeczoną Frankensteina. - powiedziała Nancy uśmiechając się triumfalnie.
- Mogę też? Będziemy lesbijskimi narzeczonymi Frankensteina. - zaproponowała Neon.
- Może nie od razu lesbijskimi, dobrze? - upewniała się Amber.
- Okay, ale żeby potem nie było, że nie proponowałam. - zaśmiała się Stevie kończąc naleśnika. - A ty, Alice?
- A ja ... nie wiem. - stwierdziłam zamyślona.
- Możesz być jakąś postacią z bajki, tak jak ja. - powiedziała Kate i uśmiechnęła się w moją stronę. Mikey podniósł na mnie wzrok znad talerza, uniósł jedną brew i wrócił do jedzenia. Kiedy to zrobił nagle mnie olśniło.
- Sorry, ja muszę lecieć coś jeszcze przygotować, a ty kolego będziesz mi w tym potrzebny. - zwróciłam się do Mikeya zabierając mu naleśniki sprzed nosa. - Choć, zjesz po drodze. - dodałam, a chłopak nie miał wyjścia, powlókł się za mną z naleśnikiem w ręce.
- Możesz mi powiedzieć o co Ci chodzi? - spytał, a ja tylko przyspieszyłam kroku. - Ciebie na prawdę już nie boli ta noga ... - wywnioskował.
- Nie boli. I bardzo się z tego cieszę. - powiedziałam. - To istne czary. - dodałam i uśmiechnęłam się pod nosem.
- Ty naprawdę chcesz mi coś zrobić. Powiedz tylko, czy będzie bolało.
- Nie, nie będzie. Muszę tylko.. - nie dokończyłam zdania bo w mig znaleźliśmy się u drzwi mojego pokoju. - Wejdź, a ja zaraz wrócę. - powiedziałam podając blondynowi kluczyki. Sama zniknęłam za rogiem korytarza.
7

005. But can't tell if I've been breathing or sleeping or screaming or waiting for the man to call.

 Zacznijmy od tego, że chcę złożyć skargę - nie podoba mi się ilość komentarzy pod poprzednimi postami, liczę na poprawę. Dalej chcę Wam powiedzieć, że cieszę się z Waszego entuzjazmu, ale ni potrafię pisać pod presją, przykro mi, ale nie potrafię wyczarować wena na poczekaniu. Trzecą rzeczą jest to, że nie wepchnę Was wszystkich do jednego rozdziału, bo nam się przeludnienie zrobi, Wy się nie martwcie, każde z Was ma zarezerwowane miejsce w tym opowiadaniu :) A tak na marginesie mam niespodziankę dla Neon Muffin, ale aby ja odkryć, trzeba wszystko przeczytać do końca :D Endżoj kociaki :
*****
Siedziałam na zimnej, drewnianej podłodze. Jedną ręką trzymałam lód owinięty w kawałek jakiejś koszulki i przyciskałam go do rany na czole, a drugą rękę zaciskałam na koszulce Amber, która przemywała mi otwartą ranę w nodze. Starałam się nie krzyczeć, ale ból był tak potworny ...
- Naprawdę nieźle oberwałaś. - powiedział Gerard, któremu Frank owijał skręcony nadgarstek bandażem.
- Tak? Nie zauważyłam! - warknęłam w stronę czerwonowłosego. W tym momencie przeklinałam samą siebie, za to, że zawsze chciałam walczyć u boku killjoysów, być jednym z nich.
- Te draki to zwykłe kurwy. Przychodzą, zabijają cię i nawet nie zdążysz zauważyć jak sprowadzą do twojej kryjówki tego skurwiela Korse, a on powybija wszystkich twoich przyjaciół. - jęknęła  Adrenaline z pogardą w głosie.
- Zgadzam się z tobą w stu procentach. - powiedziała z uznaniem Amber, a ja syknęłam z bólu. - Przepraszam, ale to konieczne. - powiedziała patrząc na zakrwawioną chustkę i krzywiąc się. Pokiwałam jedynie głową, nic więcej nie mogłam z siebie wydusić.
- Wie ktoś, gdzie jest Mikey? - spytał ni stąd ni zowąd Fun. Gerard wzruszył ramionami, a ja spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
- Przecież posłałam cię do niego, żebyś poszedł sprawdzić co z nim! - wrzasnęłam w jego stronę. Teraz nawet ból przeszywający moją nogę nie mógł równać się z tym, co w tej chwili czułam.
- Poszedłem tam i zaprowadziłem go do jego pokoju. Potem zostawiłem go tam i przysłałem do niego Adele. Pewnie siedzą tam razem i rozmawiają, nie ma się czym przejmować.
Po jego słowach temat Mikeya znikł i to mnie bolało. Nikt nie wiedział, gdzie on się podziewał, ale i nikt się nim nie przejął. Amber owinęła moją nogę bandażem.
- Ale przynajmniej udało nam się ich wszystkich zlikwidować. - przerwała ciszę Stevie.
- I każdy przeżył. - dodała Eternity przyklejając sobie plaster do ramienia. Westchnęłam, a mój wzrok skierował się na ucieszoną brunetkę, która bardzo zdecydowanie szła w naszą stronę.
- I jak tam po walce? - spytała, po czym spojrzała na każde z nas z osobna.
- Nie jest źle. - powiedział Fun i podniósł się do pozycji stojącej. - Na szczęście już po wszystkim. Oczywiście nie obyło się bez większych i mniejszych ran, ale wszyscy są w miarę cali. - zauważyłam, że Stevie jakoś dziwnie patrzy się na bruneta, który w tej chwili ściągał kurtkę. Rzuciłam w nią rolką bandaża i tym oto sposobem ocuciłam ją.
- Co to miało znaczyć? - spytała patrząc na mnie jak zbity pies.
- Chciałam zobaczyć twoją minę. - wyjaśniłam i zaśmiałam się.
- Skończone. - powiedziała Amber spoglądając raz na mnie, raz na Stevie. - Powinno się dobrze goić.
- Zobaczymy ... - stwierdziłam dotykając palcem wskazującym bandaż w miejscu, gdzie zaczynała się przebijać maleńka czerwona kropeczka. - Coś czuję, że będzie przeciekał. - zdiagnozowałam. Faktycznie, krew z rany lała się jak oszalała, ale nie sądziłam, że po opatrzeniu jej noga będzie nadal krwawić.
- Żebyś nam tu tylko powodzi nie zrobiła. - zaśmiał się Gerard, po czym został kopnięty w plecy z trampka Amber.
-To nie jest zabawne, świrze. - prychnęła granatowowłosa.
- Ona ma rację. Rana wyglądała na dość poważną. - powiedziała Stevie patrząc na mnie ze współczuciem.
- Poważna, to jest rana Mikeya. - powiedziała nagle nieznana mi brunetka. - Ty musisz być Alice? - powiedziała patrząc na mnie. Pokiwałam głową. - Ja jestem Chemical House, dla przyjaciół Kate. - przedstawiła się. - Mikey ciągle o tobie gada i...
- Mówił coś o mnie?
- No przecież ci mówię.
- A co mówił? - dopytywałam się.
- No, że jesteś nowa i, że świetnie się z tobą pije. - zaśmiała się.
- Dobra, dobra, lepiej idź sprawdzić co u niego. - powiedziała Stevie i uśmiechnęła się. Amber pomogła mi wstać i podała dwie kule. Jak na razie lepiej, żebym nie chodziła bez nich.
- Musi cholernie boleć. - skrzywił się Frank.
- I to jeszcze jak, ale na szczęście jestem dość odporna na ból. - odparłam wspierając się na kulach.
*****
Usiadłam na łóżku i po raz kolejny spojrzałam na śpiącego Kobrę. Kule po cichu oparłam o ścianę i uśmiechnęłam się. Tak słodko wyglądał, kiedy spał. Lekko przymknięte oczy, gładkie rysy twarzy, poczochrane włosy, jednak było coś co mąciło ten obraz, grymas bólu wymalowany na ustach. Widać było, że cierpiał i przez to aż serce się krajało. Delikatnie odchyliłam kołdrę i spojrzałam na ramię grubo owinięte bandażem. Strzał przeszył jego rękę na wylot. Poruszył się niespokojnie,
- Cichutko, już wszystko dobrze. - szepnęłam i opatuliłam go kołdrą. Miałam dziwne wrażenie, że dobrze usłyszał moje słowa. Przewrócił się na drugi bok i syknął z bólu. No tak, ręka nie dawała mu nawet normalnie spać. Przerzucił się na plecy i powoli uchylił powieki.
- O, Alice, miło cię widzieć. - wymamrotał po cichu.
- Cieszę się, że nic ci się nie stało. Znaczy się ... z wyjątkiem tego ramienia. - wydukałam zdezorientowana.
- Wyliże się. Najważniejsze, że ty nie oberwałaś.
- A jednak. - powiedziałam i pokazałam mu zabandażowaną łydkę. - Jeden z nich mnie trafił, a chwilę później dostał w plecy od Caroline. Każą mi chodzić o kulach, ale może to nawet lepiej.
- Mnie każą leżeć w łóżku. Zgadnij, kto ma gorzej. - zaśmiał się cicho. Widziałam, że był wykończony. - Kurwa, jak to cholerstwo piecze! - powiedział trochę żywiej. - Adele posmarowała mi ranę jakimś badziewiem na szybsze gojenie, czy coś, ale jak to ma tak boleć, to ja dziękuję.
- Spokojnie, poboli i przestanie. - powiedziałam kojącym tonem.
- Nie wytrzymam. - stwierdził, a na jego twarzy pojawił się grymas cierpienia. Było mi go strasznie szkoda. Z drugiej strony przy nim zapominałam o swoim bólu w nodze. - Jezu, jaki ja jestem samolubny, ciebie pewnie boli nie mniej.
- Jakoś to będzie. I ile masz tak leżeć?
- Dopóki rana nie zacznie się ładnie goić. - stwierdził. - Jak na razie nie mogę nawet ruszyć ręką.- skrzywiłam się nieco.Wyobraziłam sobie, co czuje w tej chwili Kobra. Przeszywający ból, który z każdym ruchem daje wrażenie bombardującego. Spuściłam głowę i poczułam, jak czyjaś ciepła dłoń zaciska się na moich palcach.
- Będzie dobrze ...
*****
Frankie`s point view
Patrzyłem na skupioną minę blondynki, która przemywała mi kolejne rany. Wszyscy już rozeszli się do swoich pokoi, a ona została specjalnie, żeby się mną zająć. Zawsze była jakaś taka opiekuńcza w stosunku do mnie, choć może tylko mi się zdaje... Jej zimne palce błądziły wacikiem po moich ranach zostawiając za sobą szczypiący ślad. Spojrzała się na mnie i uśmiechnęła lekko, po czym wróciła do swojego zajęcia. Odkąd ją poznałem była strasznie rozmowną osóbką, teraz jednak milczała, jakby przyjemność sprawiało jej zadawanie mi bólu, choć może nie o to chodziło? Poczułem dziwne mrowienie w karku, nigdy jeszcze nie doznałem takiego odczucia. Wolną ręką przeczesałem włosy, a nasze spojrzenia znów się spotkały.
- Kosmyk ci się zawinął. - powiedziała lekko, a jej dłoń skierowała się na czubek mojej głowy. Na twarz opadło mi kilka czarnych włosów, a ona delikatnie odsunęła je na bok, jednak potem nie cofnęła ręki, schowała kosmyk za moje ucho, a jej palce powędrowały do mojej szczęki. Delikatnie się do mnie przybliżyła, a ja jakoś nie opierałem się jej. Ciągle tkwiłem w jednej pozycji jakby nie wiedząc co robić dalej. Ale ja przecież dobrze wiedziałem, coś w mojej głowie szeptało "przybliż się do niej, jeszcze bardziej, przecież tego chcesz..." a ja spokojnie wykonywałem rozkazy i już po chwili nasze usta spotkały się. Najpierw pocałunki były nieśmiałe, jakby nie pewne, potem jednak przekonywaliśmy się, że z każdą sekundą chcemy więcej. Nigdy nie patrzyłem na nią przez ten pryzmat. To prawda, zdarzyło nam się wylądować razem w łóżku, ale to było coś więcej, coś nieopisanego dotąd w żadnej z moich historii. Nasze języki splotły się w jakimś szalonym, nieokreślonym tańcu, moje dłonie błądziły po jej ciele i wtedy odpiąłem jeden z guzików jej fioletowej, flanelowej koszuli i odpinałem następne, jeden po drugim, aż do końca. Pod spodem miała jeszcze top, więc i on szybko stał się dekoracją na drewnianej podłodze, ja w tym czasie również straciłem górną część ubrania. Nie przerywaliśmy łapczywych pocałunków, jakby to były ostatnie chwile naszego życia, jakby od nich zależała nasza przyszłość. Na ślepo odszukała mój pasek i sprawnie go odpięła, a suwak powędrował w dół. Oboje dobrze wiedzieliśmy co będzie dalej i chyba oboje tego pragnęliśmy w tamtej chwili najbardziej.
4

004. And if the sun comes up will it tear the skin right off our bones.

Kiedy wszystko wokół staje się rzeczywiste tak naprawdę nie masz pojęcia, która z części życia dotychczas prowadzonego była tylko snem. Czy świat niczym z Alicji w Krainie Czarów, czy szara codzienność. Dwa tak kontrastujące ze sobą światy, których granica waha się między snem, a jawą. Tylko który jest który? Kiedy człowiek zapada w śmierć kliniczną odbiera wszystkie komunikaty, które do niego docierają, jednak nie może być pewien, czy pochodzą one z zewnątrz, czy z jego wyobraźni. Rozglądając się dookoła nie możemy stwierdzić, czy to, co widzimy nie jest fałszem, spiskiem prowadzonym przez wielką, komercyjną korporację, która narzuca ludziom styl życia. Tworzy przed ich oczami zasłonę imitującą świat. Może drzewa, budynki, piasek i budki z tanim jedzeniem to tylko falsyfikaty, a ludzkie oko nie jest w stanie dostrzec tego, co ta zasłona próbuje zataić. Może tylko i wyłącznie członkowie tych korporacji widzą świat takim, jakim jest na prawdę? A może i oni są kukiełkami jakiejś wszechmocnej siły, która jako jedyna wie, jak jest. Choć gdyby się nad tym zastanowić, to ta siła mogłaby być dobra, może ona chce nas uchronić przed niewiarygodną brutalnością, jaką niesie ze sobą rzeczywistość ...
*****
Rażące światło odbija się od fioletowych ścian wypalając w oczach dziury. Znajduję się w swoim domu, który nie mia oznak jakiegokolwiek pożaru. Czyżby akademia, killjoysi, czwórka, czarnowłosa dziewczyna, tabletki, koncert ... to wszystko było tylko wytworem mojej chorej wyobraźni? Sen tak realistyczny, szczegółowy, to nie zdarza się często. Pamiętam każdy szczegół, każdy kolor i strój. Na łóżku obok śpi Rich, lekko pochrapuje. Po tym śnie jakoś czuję do niego swoistą odrazę, nie mogę patrzeć na luźno opadające na twarz kosmyki włosów, przymknięte oczy i lekki uśmiech. Pewnie tak samo uśmiechał się, kiedy we mnie celował. Czuję lekki ból w nodze i przypominam sobie jak oberwałam w nogę. Z chęcią odkrywam kołdrę i podciągam do góry nogawkę od pidżamy. Na łydce widzę dużą, krwawiącą ranę, która z każdą chwilą piecze coraz bardziej. Czerwona strużka krwi plami prześcieradło, jednak ten ból jest jeszcze do zniesienia. Nie zważając na ranę wstaję i kieruję się do łazienki zostawiając na panelach krwawy ślad stopy. Wyciągam z apteczki plastry i gazę. Wycieram ręcznikiem nogę, aby usunąć krew, po czym opatruję ranę. Wychodzę z łazienki i idę do kuchni po wilgotną szmatę, aby wytrzeć podłogę. Czerwone ślady schodzą wyjątkowo szybko, co powoduje u mnie pewien rodzaj zadowolenia. Nagle dociera do mnie strzał. Widzę jak z mojej głowy ciurkiem płynie krew tworząc na panelach wielką kałużę. Szkoda, tak dobrze szło mi wycieranie podłogi, teraz będzie to musiał zrobić ktoś inny. A byłam z siebie już taka zadowolona.Umarłam.
4

003. Trust me. Trust none.

- I co teraz? - spytałam patrząc w dół.
Mikey przyciągnął mnie tu prawie siłą. Widok na niebo był prześliczny, pustynię widać było tylko około dwadzieścia metrów wprzód. Resztę pochłaniały ciemności, które zlewały się z niebem. Wyglądało to tak, jakbyśmy znajdowali się na jakiejś wyspie z każdej strony oblanej czarną, niekończącą się wodą. Tutaj, w Meksyku noce przychodziły dość szybko, jednak były krótkie. Odwróciłam się do Mikeya, który asekurował mnie trzymając moją rękę.
- Szkoda by było gdybyś spadła. - wyjaśnił, kiedy spojrzałam na niego pytająco. Uśmiechnęłam się lekko. Meksykańskie noce były bardzo ciepłe, więc spódniczka i top wystarczały.
- Podejrzewam, że by bolało. - powiedziałam jeszcze raz zerkając w przepaść. Nawet na dole było bardzo ciemno. Poszczególne tylko skrawki ziemi były oświetlone przez żarówki w oknach. Klimat jaki panował na dachu akademika był nie do opisania i nic nie było by w stanie zmącić spokoju, który ogarniał to miejsce.
- Co teraz? - spytałam ponownie.
- Poczekaj chwilę i obiecaj, że nie będziesz robić nic głupiego. - powiedział ściągając mnie z niskiego murku po którym przez ostatnie parę minut beztrosko chodziłam. - Obiecujesz?
- Tak, ale gdzie idziesz? - spytałam siadając na ziemi.
- Nie pytaj, po prostu zaczekaj tu na mnie. Za trzy minuty będę z powrotem. - oznajmił, po czym wycofał się i zniknął za drzwiami klatki schodowej.
Położyłam się na ziemi i patrzyłam w niebo. Nie liczyło się nic, tylko ja i gwiazdy, które na czarnej płachcie wyglądały jak drobniutki brokat, który ktoś przez przypadek wysypał. Leżałam tak z rękami pod głową i myślałam o wydarzeniach z ostatnich kilku dni. Nie było mi brak ojca, nie byłam do niego zbytnio przywiązana. Brat ... co do Richa miałam mieszane uczucia. Z jednej strony był jedyną osobą, która po śmierci matki się mną zainteresowała, z drugiej jednak ... chciał mnie zabić. Nie byłam pewna komu w tej chwili mogę ufać, każdy mógł mieć wobec mnie złe zamiary. Skoro mój własny, rodzony brat celował do mnie z pistoletu, to czemu niby obcy ludzie nie chcieli robić tego samego. Jednak Richowi zaufałam, zaufałam też Stevie i Caroline, ufałam Amber, pomimo, że jej nawet nie znałam, i były jeszcze Elizabeth i Kate. I był Mikey ... I niby kiedy mama umarła jej ostatnimi słowami było "ufaj nikomu", cokolwiek chciała mi przez to przekazać, jedno było pewne - miałam polegać tylko i wyłącznie na sobie. Ale co jeśli ja tak nie potrafiłam? Musiałam mieć czyjeś wsparcie, wsparcie kogoś, kto w trudnych momentach mnie wesprze i stanie po mojej stronie.
Usłyszałam, że drzwi od klatki schodowej się otwierają, więc oparłam się na łokciach i uniosłam głowę kierując ją w stronę wejścia. Mikey rzucił w moją stronę plecak i podszedł do mnie klękając obok.
- Na razie zajmijmy się tym. - powiedział wyciągając z plecaka butelkę różowego, półwytrawnego wina i dwa kieliszki. Plecak odłożył na bok. - Nie wiedziałem jakie i czy w ogóle palisz, więc wziąłem czerwone Malboro i Forwardy. Tylko takie były u mnie w pokoju. Ja osobiście wolę te pierwsze. - powiedział wyciągając dwie paczki papierosów i zapalniczkę.
- Jest mi to z grubsza obojętne, ale jeśli wolisz Malboro, to otwórzmy Malboro. - powiedziałam biorąc paczkę do ręki i odwinęłam folię. Wyjęłam jednego papierosa i sięgnęłam po zapalniczkę po czym podałam opakowanie Mikeyowi. Włożyłam papierosa między wargi, odpaliłam zapalniczkę i pociągnęłam. Poczułam jak dym wypełnił moje płuca. Odchyliłam głowę i patrząc na gwiazdy wypuściłam z siebie siwy obłok. Mikey odpalił fajkę i zabrał się za otwieranie wina. Nawet szybko mu to poszło. Podał mi kieliszek wypełniony do połowy różowym płynem, stuknęliśmy się. Upiłam łyka trunku. Co jak co, ale wino zawsze mi jakoś wyjątkowo smakowało. Spojrzałam na niego wyczekująco.
- To jak? - spytałam spoglądając znacząco na plecak. - Dowiem się co tam schowałeś?
*****
Myślałam, że umrę ze śmiechu. To prawda, dwa kieliszki wypitego wina zrobiły swoje, ale to co teraz miałam przed oczami sprawiało, że traciłam oddech.
- Błagam! - krzyknęłam. - Nie mogłeś sobie darować? Popłakałam się, a obiecałam sobie, że nie będę już dzisiaj ryczeć! - leżałam na ziemi i wiłam się ze śmiechu.
Mikey wił się przede mną w przeróżnych pozach i co chwila chodził na klatkę schodową, aby przebrać się w następną sukienkę. Kiedy wyszedł w ubraniach, które miałam na sobie poprzedniego wieczora nie mogłam już wytrzymać.
- Długo jeszcze? - wypaliłam w chwili, kiedy byłam bliska duszeniu się.
- Dopóki tego nie powiesz. - odparł tajemniczo.
- Czego? - nie bardzo wiedziałam o co mu chodzi, jednak nawet ten moment nie mógł być poważny. Blondyn stał przede mną z wypchanym biustem, w rajstopach i spódnicy. Z pełnym makijażem i grzywką zaczesaną na bok. Chyba nikt w takiej chwili nie mógłby zachować powagi.
- Tego, że mam urok osobisty. - powiedział z miną obrażonej księżniczki.
- Oh, mój drogi, swym urokiem osobistym przewyższasz wszystko i wszystkich. - powiedziałam z udawanym zachwytem. Coś w głębi duszy mówiło mi, że i bez tego przebierania się potrafiłabym mu to powiedzieć.
- I o to chodziło. - chyba był usatysfakcjonowany, bo w podskokach wrócił na klatkę schodową, a ja w spokoju mogłam otrzeć łzy, które spływały po moich policzkach kaskadami. Po dziesięciu minutach Mikey wrócił do mnie w swoich ubraniach i bez makijażu. Zdecydowanie wolałam go w tym wydaniu ... Wzięłam kolejny łyk wina i spojrzałam na księżyc.
- Stąd wygląda naprawdę niesamowicie. - powiedział nagle Mikey. Musiał zauważyć, że widoki naprawdę mi się podobają. Srebrna kula na tle niesamowitej czerni otoczona milionem gwiazd.
- Tak, to prawda. - zaśmiałam się.
- Coś nie tak? - spytał zdezorientowany.
- Nie, tylko jakie to zabawne, że nie potrafimy zapomnieć różnych rzeczy, których tak naprawdę chcemy się pozbyć z naszej pamięci, a tak wielu nawet nie zapamiętujemy. Na przykład wczorajsza noc ...
- Alice, ja ci coś muszę powiedzieć ... - zaczął Mikey, jednak piski, które dochodziły z dołu brutalnie mu przerwały. Podbiegłam do krawędzi dachu i spojrzałam na ziemię siedem białych skuterów stało przed bramą, jednak ich właścicieli nie było. Chyba można się domyślać, gdzie się znajdywali.
- Murder, szybko! - krzyknął Mikey. Kiedy się odwróciłam on już znajdował się na schodach, pobiegłam za nim. - Pamiętaj, zwracamy się do siebie pseudonimami! - krzyknął w pośpiechu nawet się do mnie nie odwracając.
- Nie mam żadnej broni ... - powiedziałam po czym zmuszona byłam złapać ray-guna w kolorach żółci mieszanej z zielenią i czerwieni.
- Miałem ci to dać wcześniej, ale nie było okazji. Jest twój.
Wybiegliśmy na korytarz. Mikey pobiegł przed siebie, a mnie kazał posprawdzać pokoje i strzelać tylko w ostateczności. Zajrzałam do pierwszego pomieszczenia było puste, zupełnie jak trzy następne. Dopiero z piątego pokoju wybiegli na wpół ubrani Frank i Gerard.
- Murder, gdzie jest Mikey, miał być z tobą. - spytał Gerard zapinając pasek od spodni.
- Nie wiem. To znaczy pobiegł na dół. - powiedziałam prędko.
- Idź do dziewczyn. - rozkazał Frank, po czym razem z Party pobiegli w stronę schodów. Zajrzałam do pokoju. Neon i Nancy zapinały właśnie staniki. Wybałuszyłam oczy kompletnie nic z tego nie rozumiejąc.
- Powiecie mi co się tu dzieje? - dopiero teraz mnie zauważyły. Jednak obie były chyba zbyt podniecone, żeby o czymkolwiek rozmawiać. - Nie to nie. Pospieszcie się, draki napadły na szkołę. - zakomunikowałam im. Przyspieszyły. Po pięciu minutach byłyśmy już na korytarzu. Wszystkie z pistoletami w dłoniach szybko zbiegłyśmy po schodach.
- Gdzie są draki? - spytała nagle Neon.
- Kurwa! - usłyszałam tylko przenikliwy pisk Nancy po czym strzeliłam. Nie pamiętam nawet tej chwili, to były ułamki sekundy. Ostatni moment aby strzelić i uratować przyjaciółkę, jednak mogłam też spudłować i trafić ją, a nie draculoida. Potem mój wzrok zarejestrował tylko martwe ciało opadające na ziemię i westchnienie jakby ulgi. Na szczęście nie strzelam najgorzej. Po chwili dołączyło do nas jeszcze pięć innych osób, dalej kierowała nami Nancy, bo jak się okazało, była tu najdłużej.
- Fabulous Lie, twoim zadaniem jest jak najszybsze odszukanie chłopaków! - czarnowłosa zniknęła w jednym z korytarzy z którego słychać było strzały, rozglądałam się nerwowo w poszukiwaniu Eternity, ale nigdzie nie mogłam jej znaleźć. - Dark Sun, ty biegnij pozabijać wszystkie draki jakie tylko spotkasz!
- Ale ... - chciałam się sprzeciwić, bo chłopaki mówili, że mamy strzelać tylko w razie potrzeby.
- Teraz nie ważne są zasady, liczy się bezpieczeństwo! - warknęła Amber i zwróciła się z powrotem w stronę Sun. - Nie wiemy ile ich jest, ale po prostu strzelaj. - szatynka wyjęła swojego ray-guna i napięcie odwróciła się, po czym zbiegła po schodach. - Neon, ty biegnij na zewnątrz i pokombinuj w skuterach tych oblechów, tak, aby nie mogły się stąd ruszyć, potem zamknij bramę i drzwi frontowe. - Murder - zwróciła się w moją stronę. Nie bardzo kontaktowałam, jednak zrozumiałam, co mówi dziewczyna. - Gdzie jest Kobra? - to pytanie już chyba gdzieś słyszałam ...
- Nie mam pojęcia, odparłam zgodnie z prawdą. - to wszystko działo się tak szybko.
- Jak to? Był przecież z tobą! - prawie krzyczała, była bardzo rozdrażniona.
- Był. Siedzieliśmy na górze kiedy rozległy się strzały, a po chwili byłam już tutaj. Bez niego. - wytłumaczyłam pospiesznie.
- W takim razie masz go znaleźć, bo pewnie odłączył się od reszty. Zawsze tak robi. - powiedziała kręcąc głową. - Czasem zachowuje się jak szczeniak. - stwierdziła. Miałam ochotę jej przyłożyć, ale postanowiłam zrobić to później, teraz jakoś nie było sposobności. Pokiwałam jedynie głową i nie chcąc słuchać dalszej części jej wywodów na temat Mikeya. Oddaliłam się wchodząc w długi, oświetlony korytarz. Nigdy jeszcze nie byłam w tym miejscu, bałam się. Nie znałam całego budynku, nie wiedziałam gdzie iść, po raz pierwszy miałam w dłoni ray-guna, którego kurczowo trzymałam w ręce. Nigdy nie czułam takiej adrenaliny jak teraz. Jej poziom w mojej krwi sprawiał, że strach narastał z każdą sekundą.
- Weź się w garść Alice. - szepnęłam sama do siebie, to zawsze dodawało mi otuchy. Nagle przede mną pojawił się Mikey, wybiegł chyba z którychś drzwi.
- Murder uważaj! - usłyszałam tylko, po czym instynktownie rzuciłam się na ziemię. Usłyszałam kilka strzałów i przed moimi oczami pojawiła się krew. Skapywała coraz większymi kroplami na dywan. Widziałam czerwony rozbryzg na ścianie po której zjechało na wpół przytomne ciało. Zdezorientowane, zielone oczy patrzyły wprost na mnie.
- Zabiję cię kurwo! - wrzasnęłam i wycelowałam prosto w draculoida. Strzeliłam kilka razy z rządzą zemsty w oczach i spojrzałam na Mikeya, który siedział oparty o ścianę i kurczowo trzymał się za obojczyk.
- Wszystko będzie dobrze. - jego łagodny głos rozbrzmiewał w mojej głowie. Ja jednak nie odpowiadałam. Wpatrywałam się w karmazynową smugę na zielonej ścianie. - Będzie dobrze, rozumiesz?! - pokiwałam tylko głową. - Biegnij, ja sobie dam radę. - dopiero teraz się ocknęłam.
- Nie zostawię cię przecież! - wrzasnęłam.
- Idź! - to brzmiało jak rozkaz. Blondyn wyglądał na wypranego z wszystkich emocji z wyjątkiem bólu. Nie mogłam na to dłużej patrzeć, wstałam więc i jeszcze raz zerknęłam na jego twarz.
- Przyprowadzę kogoś, obiecuję! - powiedziałam, po czym oddaliłam się od niego. Czułam jak serce przyspiesza, a mózg odbiera tylko pojedyncze z wielu bodźców. Wzięłam głęboki oddech. Teraz musiałam znaleźć kogoś, kto zajął by się Mikeyem. Było mi przykro, że zostawiłam go tam zupełnie samego, ale przecież obiecałam, że nikomu nie zaufam ...