SlideShow

2

One Shot-Wczesne wschody słońca nad Monroeville. Prolog


PROLOG

Czy byłeś kiedyś zakochany? A może inaczej, czy byłeś zakochany w osobie, której nie powinieneś kochać? Odpowiedz sobie na to pytanie. Jeśli brzmi ona przecząco, to może nawet nie powinieneś tego czytać. Może powinieneś tę stronę szybko zamknąć i jak najszybciej oddalić się od komputera? A może zaczęło Cię kusić, żeby to przeczytać? Żeby dowiedzieć się, czym tak NA PRAWDĘ jest „miłość zakazana”. A jeśli nie powinieneś o tym wiedzieć? Jeśli ten temat powinien być dla Ciebie czymś nieznanym? Zastanów się. Pomyśl nad swoją przyszłością. A jeśli po przeczytaniu tego, zacznie Cię kusić, abyś sam spróbował? Nie powinieneś. Nie możesz. Zabraniamy. To byłby przejaw kompletnej głupoty z Twojej strony. Z resztą – rób, co chcesz. My nie ponosimy za Ciebie odpowiedzialności.
~Frank, Gerard, Mikey
8

008. You`re heart attack in black hair dying, so just save yourself.

Siedzieliśmy wszyscy na auli, która wyglądała jakby przeszło przez nią tornado. Po pięć osób przy jednym stoliku mieściło się idealnie, więc porozmieszczaliśmy się tak, aby każde z nas miało trochę miejsca. Trzymałam w dłoni dwulitrową butelkę wody mineralnej i czułam, że za chwilę prawdopodobnie wydoję ją całą. Impreza trwała do piątej nad ranem, potem pewnie trwałaby dalej, gdyby nie fakt, że już wszyscy zaproszeni byli na skraju wyczerpania. A teraz siedzieliśmy tu i staraliśmy się leczyć kaca i budzić tych, którym urwał się film.
- Widział ktoś Amber? - spytała ni stąd i zowąd Stevie. Pokręciłam głową i wzięłam dużego łyka zbawiennego napoju.
- Wiem tylko, że Mikes zwinął się dość wcześnie, ale nie bardzo wiem dlaczego. - odparła Eternity.
- Ramię. - powiedziałam krótko, po czym wypiłam kolejne trzy duże łyki wody. - Szczerze mówiąc nie pamiętam, żeby Pansy gdzieś wychodziła...
- Nie chciałoby się którejś z was wstać i pójść jej poszukać? Sami tego nie posprzątamy. - jęknęła Stevie i szybko zilustrowała podłogę pełną serpentyn, pękniętych balonów, żelków oraz innych przekąsek.
- Ja pójdę, a wy zacznijcie już ogarniać ten burdel. - powiedziałam i wyszłam zabierając ze sobą swoje ukochane w tamtej chwili dwie butelki z mineralną. W drzwiach minęłam zmęczonego Gerarda, który trzymał w rękach dzbanek pełen kawy i swój ukochany kubek. Kiedy spojrzał na mnie dostrzegłam na jego twarzy zadowolenie, chyba cieszył się z udanej imprezy. Dopiero teraz zauważyłam, że błękitna sukienka zawierała trzy plamy. Jedną koloru bordo od czerwonego wina, drugą koloru zielonego od jakiegoś drinka, a trzecią w odcieniu bieli. Ta trzecia plama powstała za sprawą pijanego Franka, który wylał na mnie prawie cały kieliszek malibu. Widząc je westchnęłam i stwierdziłam, że chyba będę już musiała wyrzucić... A szkoda, bo szyjąc ją trochę się jednak napracowałam. Kiedy weszłam do akademika w moje oczy rzuciła się Stoned Death, pomyślałam, że może ona będzie wiedzieć, gdzie jest Pansy.
- Cześć, słuchaj, nie widziałaś może Amber? Taka dość wysoka, granatowe włosy ... ubrana była w strój narzeczonej Frankensteina... Oj, no wiesz, Nancy Pansy. - wypaliłam jednym tchem. Jakoś nie martwiłam się o nią, wiedziałam, że w razie czego poradzi sobie. Jednak coś mi mówiło, że muszę ją szybko znaleźć.
- Ostatnio mijała mnie chyba na schodach, była ostro wkurzona, ale nie wiem czemu. To była jakieś dwadzieścia minut temu, wbiegała na drugie piętro. - odparła blondyna i lekko się uśmiechnęła.
- Dzięki, naprawdę pomogłaś. - uśmiechnęłam się lekko do dziewczyny i po chwili już wbiegałam na górę po schodach przeskakując co drugi stopień. Kiedy znalazłam się przed jej drzwiami szybko i bez pukania nacisnęłam klamkę. W pokoju zastałam wszechogarniający burdel, który Amber próbowała ogarnąć.
- Hej, co się stało? Martwimy się... - powiedziałam i uśmiechnęłam się lekko do dziewczyny.
- Ach tak? Martwiliście się? - spytała z wyrzutem. Nie bardzo wiedziałam o co jej chodzi.
- Ej, co jest? - nieco się zaniepokoiłam, była chyba trochę wkurzona.
- Nic, nic nie jest! - syknęła i usiadła na podłodze. Wcześniej nie zwróciłam uwagi na to, że była w samym szlafroku, jednak teraz, kiedy siadła z głowy spadł jej turban i odsłonił kruczo-czarne włosy.
- Co ty... - nie zdążyłam dokończyć, ponieważ dziewczyna brutalnie mi przerwała.
- Nie ważne. Co was to obchodzi? Przecież nikt dotąd nie zwracał uwagi na to, co robię! - wypaliła, po czym westchnęła. - Wyjdź.
- Co?
- Po prostu wyjdź, chcę być sama... - poprosiła, po czym spuściła głowę. Za sobą usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Po chwili otworzyły się one z hukiem. Moim oczom ukazał się Frank w całej swej po imprezowej okazałości.
- Stevie mnie przysłała, żebym sprawdził co tu się dzieje. - powiedział powoli. Zerknęłam na Amber, która nerwowo poprawiała szlafrok. - Ale widzę, że chyba wszystko okay.
- No nie wiem, Amber jest jakaś dziwna. - powiedziałam nerwowo skubiąc tiul z sukienki.
- Nie jestem dziwna, tylko wkurwiona. A ty Alice się nie odzywaj, po prostu wyjdź! - poczułam się jakby ktoś mi wbił nóż w plecy.
- Amber, uspokój się... - Frankie próbował choć trochę złagodzić sytuację, jednak dla mnie nie miało to już znaczenia. Odwróciłam się na pięcie i wyszłam z pokoju szturchając Franka ramieniem.
*****
Frank`s point view:
- Co się stało? - spytałem patrząc na zbiegającą po schodach Alice. Wydawało mi się, że ocierała łzę, ale może to tylko moja chora wyobraźnia.
- Nic... - szepnęła Amber i odwróciła głowę. Jej wzrok wpatrzony był teraz w okno.
- Posłuchaj, nie wiem, kto zalazł ci za skórę, ale nie trzeba było jej tak mówić. Powinnaś ją przeprosić. - stwierdziłem zamykając powoli drzwi.
- Nie będę nikogo przepraszać, przecież to i tak nie ma sensu... - powiedziała zaciskając mocno powieki, westchnęła głęboko i znów otworzyła oczy.
- Amber, to ma sens. - powiedziałem cicho i krótko, po czym usiadłem na jednym z dwóch łóżek. - Mówię ci przeproś ją.
- Nie. Nie będę nikogo przepraszać, powiedziałam ci to już. - była cholernie uparta. Rozejrzałem się po pokoju, a moim oczom ukazała się gitara. Wziąłem ją do ręki i zacząłem grać jedną z naszych piosenek.
Hear the sound
The angels come screaming
Down your voice
I hear you've been bleeding
Make your choice
They say you've been pleading
Someone save us
Amber położyła dłoń na mojej ręce.
- Przestań. - powiedziała stanowczo, a ja posłusznie odłożyłem gitarę na jej miejsce. - Nie mam zamiaru słuchać jakichś pocieszeń, bo to i tak nic nie da. Zostaw mnie samą. Proszę. - ostatnie słowo wypowiedziała tak cicho, że było ono ledwie słyszalne. Powoli wstałem i skierowałem się w stronę drzwi.
- Przeproś ją. - dodałem, po czym wyszedłem z jej pokoju cicho zamykając za sobą drzwi. Schodząc po schodach natknąłem się na Alice. Siedziała w kącie korytarza i gapiła się w dal. Wyglądała na zamyśloną, a ja nie chciałem jej przeszkadzać. Zszedłem więc na parter, gdzie spotkałem Caroline.
- Co tam u Amber? Właśnie do niej idę. - powiedziała uśmiechając się lekko.
- A ja właśnie od niej wracam. Nie chciała mi powiedzieć co się stało, ale wyrzuciła stamtąd Murder. Była naprawdę wkurzona, więc nie radzę tam iść. - opowiedziałem w skrócie a dziewczyna tylko kiwnęła głową.
- A teraz gdzie idziesz?
- Wracam na aulę, trzeba tam trochę posprzątać. Aha i jeszcze jedno, Amber przefarbowała się na czarno. - Eternity uniosła jedną brew.
- Na czarno? - spytała, chcąc się upewnić, czy dobrze usłyszała.
- Też nie wiem o co jej chodzi, ale teraz potrzebuje ciszy i samotności.
*****
Alice point view:
Leżałam w swoim pokoju i myślałam nad tym, co powiedziała Amber. Przecież ni musiała mnie tak traktować. Zamknęłam oczy, jednak usłyszałam, że ktoś wchodzi do pokoju. Podniosłam się więc i oparłam na łokciu.
- Cześć. - usłyszałam miękki, mikeyowski głos.
- Hej. - odparłam lekko, jakby od niechcenia.
- Siedzisz tutaj taka zupełnie sama? Nie wolisz zejść na dół i no nie wiem ... pomóc nam w sprzątaniu? - posłał mi swój firmowy uśmiech.
- Szczerze? Nie.
- Posłuchaj, jesteś tu od trzech godzin, martwimy się. Coś się stało? - teraz już wiem, co czuła Amber, kiedy do niej przyszłam.
- Nie, nic się nie stało. - odwarknęłam, jednak po chwili postanowiłam nieco złagodnieć. W końcu rozmawiam z bogu ducha winnym Mikeyem... - Po prostu mi smutno. - powiedziałam patrząc ukradkiem na blondyna. Dopiero teraz zauważyłam, że w pokoju Amber zostawiłam swoją wodę, która w tej chwili była mi co najmniej niezbędna. Nagle na myśl przyszło mi, że może lepiej byłoby wrócić jeszcze raz do jej pokoju i pogadać z nią na spokojnie. Może nawet już trochę ochłonęła...
- Dlaczego ci smutno? - usłyszałam nieco zmartwiony głos chłopaka, gdzieś głęboko w środku poczułam coś dziwnego, jakby mi było szkoda obarczać go moimi problemami. W odpowiedzi wzruszyłam więc tylko ramionami i z powrotem spuściłam zasępiony wzrok. - No co? Nie chcesz mi powiedzieć? Więc dobrze, jeśli tego chcesz... jednak pamiętaj, ze jakby się coś działo niedobrego, to zawsze możesz mi o tym opowiedzieć. - wyszeptał głaszcząc mnie po policzku. Wiedziałam, że mam w nim wsparcie, a jednak czułam się tutaj taka samotna. Wciąż myślałam o Richu, który teraz pewnie leży gdzieś przy zgliszczach naszego domu, a jego ciało rozkłada się w świetle meksykańskich promieni. Świadomość, ze przez ostatnie kilka lat zmienił się naprawdę nie do poznania, że stał się zimny i oschły jak nigdy. Tak, to właśnie ta świadomość przeszywała mnie na wylot. Być może już od dawna planował moją śmierć? A ... nie, to nie możliwe. Chociaż. A jeśli to on napuścił na ojca BL? Co jeśli okaże się, że od zawsze był jednym z nich? Westchnęłam i podniosłam się do pozycji stojącej. Przeszłam do drugiego kąta pokoju i wzięłam w ręce śliczną, czarną gitarę akustyczną, którą dostałam od Frankiego. Jej dźwięk był tak piękny, że na sercu od razu robiło się lżej, kiedy ktoś na niej grał. Jednak nie miałam nastroju na granie, a ochota na muzykę jakoś dziwnie odpłynęła.
- Chodź do niej... - powiedziałam stanowczo, a Mikey podążyła za mną. Kiedy wbiegliśmy na górę, pod drzwiami Amber leżała koperta z napisem "otwórz mnie". Czerwone literki ozdabiały biały papier, jednak ich kolor był podejrzanie karmazynowy. Powąchałam go i teraz już nie było wątpliwości. To była krew. Podałam Mikey`owi kopertę, a sama z hukiem otworzyłam drzwi i wpadłam do środka.
- Amber, jesteś tu? Amber! - krzyczałam? A może jedynie mówiłam normalnym tonem? Nie wiem, nie pamiętam. Usłyszałam tępy trzask dochodzący z wnętrza łazienki. Próbowałam jakoś otworzyć zamek, jednak drzwi były wyraźnie zatrzaśnięte. - Nie da się. Mikey pomóż mi może... - powiedziałam chcąc jakoś zmusić blondyna do pomocy. On jednak dalej stał w korytarzu i czytał kartkę umieszczoną w kopercie.
- Posłuchaj: "[...] nie zapominając o kilku szczegółach - ta śmierć ma być śmiercią idealną. I nie mówię tego ze względu na mój perfekcjonizm, a jedynie po to, abyście to dostrzegli [...]" - wyczytał z białego papieru. Zignorowałam go, teraz ważniejsze było otworzenie tych cholernych drzwi. Zaczęłam w nie kopać, w końcu wyrwały się z zawiasów. Mój wzrok nie wiedział gdzie spocząć. Wszystko było umazane krwią. Napisy na ścianach i drzwiach pochodziły z piosenki chłopaków Heaven Help Us. Trochę mnie to zdziwiło, ale nie na takie rzeczy była pora. Moje oczy wreszcie stanęły utkwione w pustej, śnieżnej wannie w której bezwładnie spoczywała Amber. Słyszałam jej powolne urywane oddechy. Cała koszulka zalana była krwią. Rzuciłam się w jej stronę, aby zahamować dalsze wylewanie się krwi z długiej rany w szyi.
- O kurwa. Idę po pomoc. - szepnął blondyn i wycofał się w stronę wyjścia. Cała łazienka wyglądała jak z horroru.
- Już, spokojnie, zaraz przyjdzie reszta. Musisz żyć, rozumiesz? Będziesz żyć.- mówiłam urywając w połowie zdania. Szybko chwyciłam ręcznik, który wisiał na poręczy i przyłożyłam go do jej szyi. - Kretynko, dlaczego to zrobiłaś, co? Dobrze wiesz, że nie masz powodów. - w tym momencie zobaczyłam jak jej oczy powoli się przymykają do końca. Usiadłam na brzegu wanny i nie zważając na jasne spodnie ułożyłam sobie jej głowę na kolanach. - Nie odchodź, rozumiesz? Masz ze mną zostać, patrz na mnie! - tym razem na pewno krzyczałam. Po minucie przybiegli Stevie, Caroline, Frank, i Mikey. Wszyscy staneli jak wryci i rozglądali się dookoła.
- Dobra, koniec zwiedzania, kolej na praktyki ratownicze! - wrzasnęłam w ich stronę. Dopiero wtedy uświadomili sobie, że na moich kolanach leży umierająca Amber.
- Matko boska, nie wytrzymam. - stwierdziła ze zrezygnowaniem Caroline, po czym wycofała się.
- Mikey, idź do niej. - zarządziła Neon. - My zajmiemy się Amber.
Frank już przemywał ranę wodą, i przyklejał na nią długi plaster.
- Gdyby miała o milimetr więcej w głębokości, to Amber pewnie by zginęła, ale teraz wyliże się. - ocenił.
- A ja ... dalej nie mogę w to uwierzyć. - wyszeptałam delikatnie odgarniając pozlepiane czerwienią włosy z jej twarzy. - Dlaczego? Co mała, dlaczego?
6

007. Why don`t you blow me a kiss before she goes?

 No macie, macie. Lekko spóźniony, ale jest odcinek ieroweenowy. Chyba dodałam wszystkich, a jeśli nie, to wrzucę jeszcze odcinek z kacem xD
Tytuł kompletnie nie nawiązuje do treści, ale dałam go tu, bo miałam ten cytat napisany na ręce, a nic innego nie mogłam wymyślić. Mam nadzieję, że tak wyczekiwany odcinek Was uszczęśliwi pomimo, że jest krótki i do dupy ;D *le niska samoocena*
*****
Złapałam Mikeya za rękę i wyciągnęłam go z pokoju. Opierał się,. ale jakoś dałam radę.
- No chodź, bo zaczną bez nas! - krzyknęłam w jego stronę.
- Ale Alice, ja się im tak nie pokażę! - odparł z niechęcią.
- Przestań, miały być przebrania? - to, że pokiwał głową w zupełności mi wystarczyło. - Więc są przebrania, a teraz nie marudź, bo się spóźnimy! - zaśmiałam się i zilustrowałam go wzrokiem. - Jesteś naprawdę niezłym Kapelusznikiem, ale czegoś mi tu brakuje.
- No czego?
- Uśmiechu, mój drogi, uśmiechu! - powiedziałam i narysowałam w powietrzu łuk, który miał oznaczać "uśmiech." Mikey tylko westchnął i powlókł się za mną.
- Nie możemy sobie, no nie wiem, posiedzieć w pokoju? - ciągnął dalej.
- Nie, nie możemy. Nie po to szykowałam salę przez pół dnia, żebyś mi teraz nie pozwolił tam iść. Poza tym to są urodziny Franka, a on chyba chciałby, abyśmy tam byli.
- No dobra. - tym chyba go przekonałam. - Miejmy to już za sobą. - albo nie koniecznie...
*****
Od białych ścian auli odbijały się światła w przeróżnych wzorach, od dyń, poprzez pająki aż po podobiznę Franka. Pod sufitem pozawieszane były uszyte przez dziewczyny czarownice z filcu, a gdzie nie gdzie, na suficie dostrzec można było ponaklejanie, papierowe wycinanki w kształcie kotów. Na stolikach poustawiane były kolorowe drinki, ciastka pieczone przez Dark Sun i No Name (ona sama stwierdziła, że nie będzie się w to bawić), warto dodać, że nazywały się one "ciastka z niespodzianką", więc ze spróbowaniem ich postanowiłam poczekać do momentu, aż będę nieco wstawiona i nieświadoma swych czynów. Jak zwykle było też dużo papierosów i alkoholi, ale to dobrze. Ogólnie w sali panował półmrok, a jeszcze nie wszyscy się zebrali.
- Spóźnieni, hę? - zakpił Mikes i rozejrzał się po pomieszczeniu.
- Oj tam, damy radę. - zaśmiałam się i dostrzegłam machającą w moją stronę rękę.Należała ona do tancerki z kabaretu, jedyna różnica była taka, że tancerka ta była jakoś dziwnie perwersyjna. Podeszłam bliżej, nadal ciągnąc za sobą Mikeya. Tancerka uśmiechnęła się, a ja poznałam w niej Famous Revenge. Kobra usiadł obok dziewczyny i poklepał mi miejsce obok  siebie.
- Czyżby Alicja w Krainie Czarów i Szalony Kapelusznik? - uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- To był jej pomysł. - wyjaśnił Mikey.
- Wyglądacie genialnie! - ucieszyła się, dopiero w tej chwili rozpoznałam w jej stroju Columbię. Na chwilę dosłownie zerknęłam na Kobrę, a dziewczyna zniknęła gdzieś wraz z pluszowym królikiem, który wyglądał jakby przejechała go ciężarówka. Mikey patrzył na mnie spod byka i dopiero kiedy to zauważyłam dotarła do mnie jedna rzecz.
- Przykro mi. - posmutniałam.
- Czemu ci przykro? - spytał z nutą troski w głosie.
- Czemu? Bo nie podoba ci się to, co wymyśliłam. Nie podoba ci się twój strój, nad którym myślałam przez ostatni tydzień, widzę, że nie podoba ci się wystrój sali, a to ją szykowałam. Mogłeś chociaż z grzeczności ją pochwalić. Zachowujesz się jak... - nie mogłam wydusić z siebie tego słowa, bo do oczu zaczęły mi napływać łzy. - Ja się tak staram, a ty nawet mi nie podziękowałeś. Nie musi ci się podobać, ale mogłeś choć zauważyć jak się staram. - wymamrotałam, po czym wstałam i podwijając długą, błękitną sukienkę przeszłam przez tłumek ludzi i zniknęłam za drzwiami wyjściowymi. Na dworze było chłodno, na moich odkrytych ramionach pojawiła się gęsia skórka. Weszłam do akademika, moje trampki delikatnie stąpały po posadzce, a ja szłam coraz szybciej. Po chwili znalazłam się w pokoju. Z hukiem zatrzasnęłam za sobą drzwi i opadłam bezwładnie na podłogę. Podciągnęłam kolana pod brodę i poczułam jak makijaż zlewa się w jedną całość powoli spływając po policzkach wraz ze łzami. Poniosło mnie. Jak zwykle trochę za bardzo. Nie byłam zła na Mikeya, tylko na siebie. Bez sensu robię mu awantury o nic. W tym momencie naszła mnie straszna ochota na powtórzenie tego, co chciałam zrobić zaraz po śmierci matki. Wstałam i na trzęsących się nogach podeszłam do szuflady, wyjęłam z niej czystą kartkę i długopis. Usiadłam przy mahoniowym biurku i powoli zaczęłam kreślić litery.
"Kochani, ani ja, ani wy nie chcieliśmy, aby to właśnie tak się skończyło. Niestety może od samego początku tak miało być? Nigdy Kilka razy zastanawiałam się jakby to było, czy ktokolwiek by po mnie płakał? Nie mam już rodziny, a oni byli jedynym wsparciem. Musicie wiedzieć, że tak naprawdę nie chodzi mi o Was. Problemem jestem ja. Czasem po prostu przychodzi TEN moment i każdy z Was na pewno do tego momentu dorośnie, mój czas już przyszedł. Dorosłam. Bowiem do śmierci trzeba dorosnąć. Trzeba być gotowym przygotowanym na to, co nas ma spotkać. Nie każdemu przypada zaszczyt wyboru tego momentu. Ja takiego zaszczytu doznałam i serdecznie dziękuję tym, którzy mnie na śmierć przygotowali. Nadzieja matką głupich. Ja miałam nadzieję na lepsze życie, jednak zmądrzałam, a nadzieja ulotniła się. Tu spotkało mnie wiele dobrego, zawsze marzyłam o tym wszystkim, zarzekałam się, że będę gotowa poświęcić życie dla dobra ogółu. Jednak miesiąc temu zmieniłam zdanie, bo poznałam smak porażki. Tak, porażki. Bo pomimo, że wygraliśmy jako killjoysi, ja przegrałam jako Alice. Jako Murder Scene. I tak chcę być zapamiętana. Wśród ludzi jako Alice, wśród killjoysów jako Murder Scene. Chcę umrzeć jako Alice, nie Murder Scene. Nic więcej nie potrzebuję, wystarczy, abyście pamiętali mnie taką jaką byłam. A byłam właśnie Alice."
Rozejrzałam się po pokoju. W oko wpadł mi krawat należący do Innocent Murder. Powoli wstałam i sięgnęłam po niego. Był taki miękki w dotyku... Zamknęłam oczy i westchnęłam. Odrzuciłam na bok zawiązany kawałek materiału i zdecydowanym krokiem podeszłam do biurka. Złapałam kartkę i roztargałam ją na dziesiątki małych kawałeczków.
- Nie potrzebuję cię. - szepnęłam i cisnęłam strzępki papieru do kosza. Uśmiechnęłam się sama do siebie po czym otarłam łzy. Byłam teraz inna, odważniejsza, i co najważniejsze - pewna siebie. Usłyszałam ciche stukanie do drzwi.
- Czego? - spytałam nieco rozbawiona całą tą sytuacją.
- Alice ja... - zza drzwi dobiegł do moich uszu melodyjny głos Kobry Kida. Nie wiele myśląc podeszłam do drzwi i złapałam klamkę.
- Niech się dzieje co chce. - szepnęłam do siebie. To dodało mi jeszcze więcej odwagi. Otworzyłam drzwi i z impetem rzuciłam się na szyję blondyna zatapiając w jego ustach swoje drżące wargi. Przymknęłam oczy i jednym kopnięciem zamknęłam za sobą drzwi. Staliśmy na korytarzu i całowaliśmy się. Na początku Mikey był nieco zdezorientowany, po chwili jednak chyba spodobała mu się ta zabawa.
*****
Siedzieliśmy przy stoliku i pijąc wino prosto z jednej butelki uśmiechaliśmy się do siebie. Tak po prostu. Do stolika podbiegły dwie rozbawione postaci.
- Coś nas ominęło? - spytała Amber w stroju kochanki Frankensteina.
- Troszeczkę... - powiedziałam wpatrzona w zielone oczy Kobry.
- A nie poszli byście się bawić razem z nami? - dodała Joanne, która machała burzą czerwonych włosów z peruki.
- Co ty na to, kochanie? - spytałam blondyna. Byłam naprawdę szczęśliwa, że mogłam go tak nazwać.
- No nie wiem, kochanie... - odparł, a dziewczyny wymieniły zaskoczone spojrzenia, po czym obie i Nancy i Unicorn wróciły do tłumu stwierdzając, że nie chcą nam przeszkadzać.
- Pamiętasz, jak kiedyś siedzieliśmy na dachu i ty mi chciałeś coś powiedzieć? - pokiwał głową na "tak." - O co Ci wtedy chodziło?
- A pamiętasz ten poranek po pierwszej imprezie? Chodziło mi o to, że między nami nic nie było...
- Jak to...
- Po prostu. Miałem ci to wtedy powiedzieć, ale te draki nas zaatakowały i nie było potem jakoś okazji...
Do stolika dorwały się psychiczna pielęgniarka umazana krwią i dziewczynka z filmy The Ring. Ta druga postać sprawiła, że o mało nie zeszłam tam na zawał.
- Kate, ty mała cholero, nie strasz mnie tak! - krzyknęłam rzucając w nią żelkiem.
- Spokojnie, to tylko przebranie. - zaśmiała się.
- Dla ciebie to tylko przebranie, a dla mnie postrach dzieciństwa.
- Dziewczyno, weź coś na uspokojenie. - powiedziała Neon, która owinięta w biały kitel sięgnęła po żelka.
- Jej już wystarczy tabletek na najbliższe kilka lat. - uśmiechnął się Mikey, po czym jako moja druga ofiara oberwał zielonym glutem w kształcie miśka.
Kiedy dziewczyny usiadły sobie obok nas, podbiegła dość specyficzna para. Cookie Monster, którego futro posklejane było krwią, szczególnie w okolicach pyszczka oraz piękna wampirzyca, której płaszcz również zawierał "śladowe" ilości krwi. No cóż.... W tej drugiej rozpoznałam Rainbow Acid.
- A tak właściwie, to chciałem ci podziękować za strój. Jest świetny i mówię to, bo naprawdę mi się podoba. - powiedział Mikey patrząc mi prosto w oczy.
- Zaraz będzie tort. - powiedziała wampirzyca. - Chodź Kate, zaśpiewamy sto lat! - więc Ciasteczkowy Potwór, to Chemical House. I wszystko jasne... Nagle w sali zrobiło się dość jasno, a całe pomieszczenie wypełniły oklaski. Wszystko dlatego, że wprowadzili dwupiętrowy tort w kształcie killjoysowego znaku Fun Ghoula. Mikey podniósł się z krzesła i podał mi rękę, abym i ja mogła się podnieść, po czym, również za rękę, podprowadził mnie aż do samego tortu. Wszyscy zaczęliśmy śpiewać sto lat, bo solenizant wreszcie się dopchał na miejsce honorowe, a zaraz za nim ustawił się rządek tych coby bardziej łasych na ciasto. Kolejkę rozpoczynała oczywiście Eternity Dreamer jako księżniczka, która zamiast pieprzyć się sama w wierzy zjadła macochę, a ludzkie mięsko jej zasmakowało, zaraz za nią stanęła Nadine jako również Alice, ale ta z gry opartej na Alice in Wonderland. Jak wydać mamy podobne gusta. Potem była No Name, która wepchnęła się tu tylko dlatego, że to ona dekorowała tort, inaczej pewnie by jej nie wpuścili, bo nawet się nie przebrała. Zaraz za nią ustawiły się Dark Sun, która jak obiecała zjawiła się w sukni ślubnej, które pochodzenia nadal nie chciała zdradzić, Bunny i Weronica przebrane za zombie i Adrenaline Sunshine, oraz Rainbow Acid obie jako wampirzyce.
- Pomyśl życzenie. - powiedziała Neon w przebraniu żony Frankensteina. Warto dodać, że Frankie był wystylizowany na samego Frankensteina. Frank zamknął oczy po czym zdmuchnął wszystkie świeczki na raz, a Stevie... złożyła na jego ustach soczysty pocałunek. W tym samym momencie zobaczyłam w oczach Amber zazdrość, co trochę mnie rozbawiło. Ghoula po plecach poklepał Batman, czyli Party rzecz jasna, a zaraz po nim zrobił to Ray w przebraniu osy* co wszystkich śmieszyło. Frank jako solenizant pokroił tort, po czym okazało się, że dla niego nie starczyło. Neon od razu zaoferowała mu, że jej kawałek zjedzą razem. Uśmiechnęłam się pod nosem. Idealne zakończenie dnia.
______________________
* przebranie Raya za osę jest pomysłem Ady J. bliżej znanej nam jako Stevie, lub Neon Muffin. sam pomysł pochodzi z jej bloga Frerard Affair.