Siedzieliśmy wszyscy na auli, która wyglądała jakby przeszło przez nią tornado. Po pięć osób przy jednym stoliku mieściło się idealnie, więc porozmieszczaliśmy się tak, aby każde z nas miało trochę miejsca. Trzymałam w dłoni dwulitrową butelkę wody mineralnej i czułam, że za chwilę prawdopodobnie wydoję ją całą. Impreza trwała do piątej nad ranem, potem pewnie trwałaby dalej, gdyby nie fakt, że już wszyscy zaproszeni byli na skraju wyczerpania. A teraz siedzieliśmy tu i staraliśmy się leczyć kaca i budzić tych, którym urwał się film.
- Widział ktoś Amber? - spytała ni stąd i zowąd Stevie. Pokręciłam głową i wzięłam dużego łyka zbawiennego napoju.
- Wiem tylko, że Mikes zwinął się dość wcześnie, ale nie bardzo wiem dlaczego. - odparła Eternity.
- Ramię. - powiedziałam krótko, po czym wypiłam kolejne trzy duże łyki wody. - Szczerze mówiąc nie pamiętam, żeby Pansy gdzieś wychodziła...
- Nie chciałoby się którejś z was wstać i pójść jej poszukać? Sami tego nie posprzątamy. - jęknęła Stevie i szybko zilustrowała podłogę pełną serpentyn, pękniętych balonów, żelków oraz innych przekąsek.
- Ja pójdę, a wy zacznijcie już ogarniać ten burdel. - powiedziałam i wyszłam zabierając ze sobą swoje ukochane w tamtej chwili dwie butelki z mineralną. W drzwiach minęłam zmęczonego Gerarda, który trzymał w rękach dzbanek pełen kawy i swój ukochany kubek. Kiedy spojrzał na mnie dostrzegłam na jego twarzy zadowolenie, chyba cieszył się z udanej imprezy. Dopiero teraz zauważyłam, że błękitna sukienka zawierała trzy plamy. Jedną koloru bordo od czerwonego wina, drugą koloru zielonego od jakiegoś drinka, a trzecią w odcieniu bieli. Ta trzecia plama powstała za sprawą pijanego Franka, który wylał na mnie prawie cały kieliszek malibu. Widząc je westchnęłam i stwierdziłam, że chyba będę już musiała wyrzucić... A szkoda, bo szyjąc ją trochę się jednak napracowałam. Kiedy weszłam do akademika w moje oczy rzuciła się Stoned Death, pomyślałam, że może ona będzie wiedzieć, gdzie jest Pansy.
- Cześć, słuchaj, nie widziałaś może Amber? Taka dość wysoka, granatowe włosy ... ubrana była w strój narzeczonej Frankensteina... Oj, no wiesz, Nancy Pansy. - wypaliłam jednym tchem. Jakoś nie martwiłam się o nią, wiedziałam, że w razie czego poradzi sobie. Jednak coś mi mówiło, że muszę ją szybko znaleźć.
- Ostatnio mijała mnie chyba na schodach, była ostro wkurzona, ale nie wiem czemu. To była jakieś dwadzieścia minut temu, wbiegała na drugie piętro. - odparła blondyna i lekko się uśmiechnęła.
- Dzięki, naprawdę pomogłaś. - uśmiechnęłam się lekko do dziewczyny i po chwili już wbiegałam na górę po schodach przeskakując co drugi stopień. Kiedy znalazłam się przed jej drzwiami szybko i bez pukania nacisnęłam klamkę. W pokoju zastałam wszechogarniający burdel, który Amber próbowała ogarnąć.
- Hej, co się stało? Martwimy się... - powiedziałam i uśmiechnęłam się lekko do dziewczyny.
- Ach tak? Martwiliście się? - spytała z wyrzutem. Nie bardzo wiedziałam o co jej chodzi.
- Ej, co jest? - nieco się zaniepokoiłam, była chyba trochę wkurzona.
- Nic, nic nie jest! - syknęła i usiadła na podłodze. Wcześniej nie zwróciłam uwagi na to, że była w samym szlafroku, jednak teraz, kiedy siadła z głowy spadł jej turban i odsłonił kruczo-czarne włosy.
- Co ty... - nie zdążyłam dokończyć, ponieważ dziewczyna brutalnie mi przerwała.
- Nie ważne. Co was to obchodzi? Przecież nikt dotąd nie zwracał uwagi na to, co robię! - wypaliła, po czym westchnęła. - Wyjdź.
- Co?
- Po prostu wyjdź, chcę być sama... - poprosiła, po czym spuściła głowę. Za sobą usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Po chwili otworzyły się one z hukiem. Moim oczom ukazał się Frank w całej swej po imprezowej okazałości.
- Stevie mnie przysłała, żebym sprawdził co tu się dzieje. - powiedział powoli. Zerknęłam na Amber, która nerwowo poprawiała szlafrok. - Ale widzę, że chyba wszystko okay.
- No nie wiem, Amber jest jakaś dziwna. - powiedziałam nerwowo skubiąc tiul z sukienki.
- Nie jestem dziwna, tylko wkurwiona. A ty Alice się nie odzywaj, po prostu wyjdź! - poczułam się jakby ktoś mi wbił nóż w plecy.
- Amber, uspokój się... - Frankie próbował choć trochę złagodzić sytuację, jednak dla mnie nie miało to już znaczenia. Odwróciłam się na pięcie i wyszłam z pokoju szturchając Franka ramieniem.
*****
Frank`s point view:
- Co się stało? - spytałem patrząc na zbiegającą po schodach Alice. Wydawało mi się, że ocierała łzę, ale może to tylko moja chora wyobraźnia.
- Nic... - szepnęła Amber i odwróciła głowę. Jej wzrok wpatrzony był teraz w okno.
- Posłuchaj, nie wiem, kto zalazł ci za skórę, ale nie trzeba było jej tak mówić. Powinnaś ją przeprosić. - stwierdziłem zamykając powoli drzwi.
- Nie będę nikogo przepraszać, przecież to i tak nie ma sensu... - powiedziała zaciskając mocno powieki, westchnęła głęboko i znów otworzyła oczy.
- Amber, to ma sens. - powiedziałem cicho i krótko, po czym usiadłem na jednym z dwóch łóżek. - Mówię ci przeproś ją.
- Nie. Nie będę nikogo przepraszać, powiedziałam ci to już. - była cholernie uparta. Rozejrzałem się po pokoju, a moim oczom ukazała się gitara. Wziąłem ją do ręki i zacząłem grać jedną z naszych piosenek.
Hear the sound
The angels come screaming
Down your voice
I hear you've been bleeding
Make your choice
They say you've been pleading
Someone save us
Amber położyła dłoń na mojej ręce.
- Przestań. - powiedziała stanowczo, a ja posłusznie odłożyłem gitarę na jej miejsce. - Nie mam zamiaru słuchać jakichś pocieszeń, bo to i tak nic nie da. Zostaw mnie samą. Proszę. - ostatnie słowo wypowiedziała tak cicho, że było ono ledwie słyszalne. Powoli wstałem i skierowałem się w stronę drzwi.
- Przeproś ją. - dodałem, po czym wyszedłem z jej pokoju cicho zamykając za sobą drzwi. Schodząc po schodach natknąłem się na Alice. Siedziała w kącie korytarza i gapiła się w dal. Wyglądała na zamyśloną, a ja nie chciałem jej przeszkadzać. Zszedłem więc na parter, gdzie spotkałem Caroline.
- Co tam u Amber? Właśnie do niej idę. - powiedziała uśmiechając się lekko.
- A ja właśnie od niej wracam. Nie chciała mi powiedzieć co się stało, ale wyrzuciła stamtąd Murder. Była naprawdę wkurzona, więc nie radzę tam iść. - opowiedziałem w skrócie a dziewczyna tylko kiwnęła głową.
- A teraz gdzie idziesz?
- Wracam na aulę, trzeba tam trochę posprzątać. Aha i jeszcze jedno, Amber przefarbowała się na czarno. - Eternity uniosła jedną brew.
- Na czarno? - spytała, chcąc się upewnić, czy dobrze usłyszała.
- Też nie wiem o co jej chodzi, ale teraz potrzebuje ciszy i samotności.
*****
Alice point view:
Leżałam w swoim pokoju i myślałam nad tym, co powiedziała Amber. Przecież ni musiała mnie tak traktować. Zamknęłam oczy, jednak usłyszałam, że ktoś wchodzi do pokoju. Podniosłam się więc i oparłam na łokciu.
- Cześć. - usłyszałam miękki, mikeyowski głos.
- Hej. - odparłam lekko, jakby od niechcenia.
- Siedzisz tutaj taka zupełnie sama? Nie wolisz zejść na dół i no nie wiem ... pomóc nam w sprzątaniu? - posłał mi swój firmowy uśmiech.
- Szczerze? Nie.
- Posłuchaj, jesteś tu od trzech godzin, martwimy się. Coś się stało? - teraz już wiem, co czuła Amber, kiedy do niej przyszłam.
- Nie, nic się nie stało. - odwarknęłam, jednak po chwili postanowiłam nieco złagodnieć. W końcu rozmawiam z bogu ducha winnym Mikeyem... - Po prostu mi smutno. - powiedziałam patrząc ukradkiem na blondyna. Dopiero teraz zauważyłam, że w pokoju Amber zostawiłam swoją wodę, która w tej chwili była mi co najmniej niezbędna. Nagle na myśl przyszło mi, że może lepiej byłoby wrócić jeszcze raz do jej pokoju i pogadać z nią na spokojnie. Może nawet już trochę ochłonęła...
- Dlaczego ci smutno? - usłyszałam nieco zmartwiony głos chłopaka, gdzieś głęboko w środku poczułam coś dziwnego, jakby mi było szkoda obarczać go moimi problemami. W odpowiedzi wzruszyłam więc tylko ramionami i z powrotem spuściłam zasępiony wzrok. - No co? Nie chcesz mi powiedzieć? Więc dobrze, jeśli tego chcesz... jednak pamiętaj, ze jakby się coś działo niedobrego, to zawsze możesz mi o tym opowiedzieć. - wyszeptał głaszcząc mnie po policzku. Wiedziałam, że mam w nim wsparcie, a jednak czułam się tutaj taka samotna. Wciąż myślałam o Richu, który teraz pewnie leży gdzieś przy zgliszczach naszego domu, a jego ciało rozkłada się w świetle meksykańskich promieni. Świadomość, ze przez ostatnie kilka lat zmienił się naprawdę nie do poznania, że stał się zimny i oschły jak nigdy. Tak, to właśnie ta świadomość przeszywała mnie na wylot. Być może już od dawna planował moją śmierć? A ... nie, to nie możliwe. Chociaż. A jeśli to on napuścił na ojca BL? Co jeśli okaże się, że od zawsze był jednym z nich? Westchnęłam i podniosłam się do pozycji stojącej. Przeszłam do drugiego kąta pokoju i wzięłam w ręce śliczną, czarną gitarę akustyczną, którą dostałam od Frankiego. Jej dźwięk był tak piękny, że na sercu od razu robiło się lżej, kiedy ktoś na niej grał. Jednak nie miałam nastroju na granie, a ochota na muzykę jakoś dziwnie odpłynęła.
- Chodź do niej... - powiedziałam stanowczo, a Mikey podążyła za mną. Kiedy wbiegliśmy na górę, pod drzwiami Amber leżała koperta z napisem "otwórz mnie". Czerwone literki ozdabiały biały papier, jednak ich kolor był podejrzanie karmazynowy. Powąchałam go i teraz już nie było wątpliwości. To była krew. Podałam Mikey`owi kopertę, a sama z hukiem otworzyłam drzwi i wpadłam do środka.
- Amber, jesteś tu? Amber! - krzyczałam? A może jedynie mówiłam normalnym tonem? Nie wiem, nie pamiętam. Usłyszałam tępy trzask dochodzący z wnętrza łazienki. Próbowałam jakoś otworzyć zamek, jednak drzwi były wyraźnie zatrzaśnięte. - Nie da się. Mikey pomóż mi może... - powiedziałam chcąc jakoś zmusić blondyna do pomocy. On jednak dalej stał w korytarzu i czytał kartkę umieszczoną w kopercie.
- Posłuchaj: "[...] nie zapominając o kilku szczegółach - ta śmierć ma być śmiercią idealną. I nie mówię tego ze względu na mój perfekcjonizm, a jedynie po to, abyście to dostrzegli [...]" - wyczytał z białego papieru. Zignorowałam go, teraz ważniejsze było otworzenie tych cholernych drzwi. Zaczęłam w nie kopać, w końcu wyrwały się z zawiasów. Mój wzrok nie wiedział gdzie spocząć. Wszystko było umazane krwią. Napisy na ścianach i drzwiach pochodziły z piosenki chłopaków Heaven Help Us. Trochę mnie to zdziwiło, ale nie na takie rzeczy była pora. Moje oczy wreszcie stanęły utkwione w pustej, śnieżnej wannie w której bezwładnie spoczywała Amber. Słyszałam jej powolne urywane oddechy. Cała koszulka zalana była krwią. Rzuciłam się w jej stronę, aby zahamować dalsze wylewanie się krwi z długiej rany w szyi.
- O kurwa. Idę po pomoc. - szepnął blondyn i wycofał się w stronę wyjścia. Cała łazienka wyglądała jak z horroru.
- Już, spokojnie, zaraz przyjdzie reszta. Musisz żyć, rozumiesz? Będziesz żyć.- mówiłam urywając w połowie zdania. Szybko chwyciłam ręcznik, który wisiał na poręczy i przyłożyłam go do jej szyi. - Kretynko, dlaczego to zrobiłaś, co? Dobrze wiesz, że nie masz powodów. - w tym momencie zobaczyłam jak jej oczy powoli się przymykają do końca. Usiadłam na brzegu wanny i nie zważając na jasne spodnie ułożyłam sobie jej głowę na kolanach. - Nie odchodź, rozumiesz? Masz ze mną zostać, patrz na mnie! - tym razem na pewno krzyczałam. Po minucie przybiegli Stevie, Caroline, Frank, i Mikey. Wszyscy staneli jak wryci i rozglądali się dookoła.
- Dobra, koniec zwiedzania, kolej na praktyki ratownicze! - wrzasnęłam w ich stronę. Dopiero wtedy uświadomili sobie, że na moich kolanach leży umierająca Amber.
- Matko boska, nie wytrzymam. - stwierdziła ze zrezygnowaniem Caroline, po czym wycofała się.
- Mikey, idź do niej. - zarządziła Neon. - My zajmiemy się Amber.
Frank już przemywał ranę wodą, i przyklejał na nią długi plaster.
- Gdyby miała o milimetr więcej w głębokości, to Amber pewnie by zginęła, ale teraz wyliże się. - ocenił.
- A ja ... dalej nie mogę w to uwierzyć. - wyszeptałam delikatnie odgarniając pozlepiane czerwienią włosy z jej twarzy. - Dlaczego? Co mała, dlaczego?